Fan muzyki rockowej/meloman zanim rozpakuje blokującą mu
dostęp do płyty przeźroczystą folię najpierw zauważa grafikę okładki. W
większości to właśnie sama okładka przyciąga do siebie i zachęca do zapoznania
z materiałem na krążku. Tak było między innymi z legendą zwaną "Klubem
Samotnych Serc Sierżanta Pieprza" The Beatles. Dwa lata później inny
brytyjski zespół u progu swej wielkiej kariery wszedł do studia i w miesiąc
zarejestrował pięć kompozycji (zaznaczam - KOMPOZYCJI, nie piosenek).
Debiutancką płytę opatrzono bogatą, poniekąd irracjonalną i
oniryczną grafiką. Pierwsza strona zawiera oczy wyraźnie zaniepokojone chaosem,
podobnie realistyczne usta. Cały przód to jedna, wielka, pomarańczowa twarz
"Schizofrenika XXI wieku". W środku widnieje postać samego
Karmazynowego Króla. Autorem ów fenomenalnej okładki był Barry Godber, który
padł ofiarą ataku sercowego wkrótce po premierze longplaya.
Co do muzyki… jak już mówiłem mamy w tym wypadku tylko pięć
kompozycji, ale właśnie ta piątka to żelazny kanon rockowy. No, może nie
całkowicie rockowy, ponieważ mamy tutaj mieszankę rocka z jazzem.
Cała piątka zaskakuje formą wykonania. Nastrój chaosu (21st
Century Schizold Man) i ponadczasowość (The Court of the Crimson King)
współistnieją w harmonii ze spokojem (I Talk To The Wind) i wyciszeniem
(Moonchild). Pojawia się też zagubienie (Epitaph). Wszystko skumulowane w
czterdziestu trzech minutach.
Czy o "Dworze Karmazynowego Króla" można mówić
określając go jednym, wspólnym i niepodzielnym wytworze? Pod względem
technicznym tak, bowiem jest on suitą. Tematyka tekstów w pewnym sensie jakby
również wydaje się być wspólna. Śmierć, chciwość, schizofrenia, bezowocne
rzucanie słów na wiatr, łkanie, ballada o Księżycowym Dziecku i opis dworu
Belzebuba - oto czym jest ten album. Kompozycje trwają od 7 do 12 minut, nie
krócej.
Kolejną ozdobą jest śpiew Grega Lake'a (późniejszego
współtwórcy trio Emerson, Lake & Palmer) we wszystkich kompozycjach,
przejmująca gitara Roberta Frippa i dłuższa część instrumentalna
"Moonchild". Po nieco ponad dwóch minutach wokalu wszystko na chwilę
zamiera i ma swój początek dziesięciominutowy koncert różnorakich dźwięków
wytworzonych przez instrumenty w studiu. Organy, perkusja, cymbały, jakieś
krótkie odgłosy tworzą czystą abstrakcję. Dla zwykłego laika to po prostu
dziesięć minut czegoś zbędnego, niepotrzebnego, pozbawionego konkretów.
Miłośnik pięknej muzyki doceni wszystko - każdy dźwięk i nutę. I tak jest
tutaj… Szkoda, że prawdziwi koneserzy są tylko jednostkami… W każdym razie
"Moonchild" to najdłuższy i najlepszy moment płyty.
Oto dobry początek dobrej passy - King Crimson - zespół po
trzech terminach zakończenia działalności (odpowiednio 1974, 1984 i 2010) i
dorobkiem złożonym z samych arcydzieł. Po trzech latach powracają ku radości
fanów w odmienionym składzie (w tym aż trzech perkusistów). Wygląda na to, że
wszyscy już przywykli do zmian personalnych w King Crimson. Ale liczy się fakt,
bo czego chcieć więcej?
Wykonawca: King Crimson
Tytuł: In The Court Of The Crimson King an Observation by King Crimson
Wydany: 10 października 1969
Nagrywany: lipiec-sierpień 1969
Wytwórnia: Island Records; Atlantic Records; Polydor Records
Ocena autora: 10/10
Lista utworów:
1. 21st Century Schizold Man/Mirrors
2. I Talk To The Wind
3. Epitaph/March for No Reason/Tomorrow and Tomorrow
4. Moonchild/The Dream/The Illusion
5. The Court Of The Crimson King/The Return of the Fire Witch/The Dance of the Puppets
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz