Polub mnie!

wtorek, 29 października 2013

Rap Przegląd:Dokumentacja w wersji classic


 Dziś wieczorem ponownie wracamy do przypomnienia wam albumu, który znacie, ale pewnie dość dawno nie gościł na waszych głośnikach. Tych, którzy czekają na jakieś nowości muzyczne mogę uspokoić, gdyż za tydzień wracamy do pierwotnych zamierzeń tego działu. A o kim piszemy dzisiaj? Ex-członek supergrupy (swego czasu) G-Unit, nazywany kolejnym wielkim odkryciem doktora Dre i kontynuatorem tradycji świetnych Westcoast’owych raperów z Compton. Swoim debiutem namieszał naprawdę sporo, głównie za sprawą świetnych singli, które plasowały się na pierwszych miejscach wszelakich list przebojów. Już sam dobór gości powalał, bo który debiutant może mieć na swoim albumie 50 Cent’a (i to w trzech kawałkach!), Eminem’a, Busta Rhymes’a, Mary J Blige czy bity od (rapowego wtedy jeszcze) Timbalanda lub samego Dr. Dre? Jeśli ktoś już taki zestaw dostaje, to nie może nie osiągnąć sukcesu i musi być wyjątkowym raperem, wyjątkowym graczem. Właśnie tak, dzisiejszy wieczór spędzimy z westcoast’owym rapem w najlepszym wydaniu, a to za sprawą The Game’a i jego pierwszej solówki – „The Documentary”.




   The Game dołączył do G-Unit za sprawą Dr. Dre, który niejako na siłę dokooptował młodego rapera do tego, świecącego wtedy potężne sukcesy, składu. Każdy z nas pamięta bengery pokroju Poppin’ Them Thangs, gdzie w zwrotce Young Buck’a można usłyszeć wzmiankę o tym raperze („U ain’t Crip like Snoop, U ain’t Blood like Game” – chodziło o przynależność do gangów, Cripsów i Bloodsów, które teoretycznie się nienawidziły, ale jak widać w rapgrze nie za specjalnie obowiązywały te podziały). Co najlepsze autor tego wersu podczas jednego z wywiadów przyznał, że ledwo znał wtedy Game’a, ale chciał go tez jakoś wyróżnić i w ten sposób powstał wyżej wspomniany wers. Samego głównego zainteresowanego na tym albumie nie uświadczymy, ale później już występował na mixtape’ach z cyklu G-Unit Radio, bodajże w części numer IX, która była według mnie najlepszym wydawnictwem od chłopaków, bo Banksa prawie tam nie było, Yayo jeszcze siedział w pierdlu, a na majku można było usłyszeć to co w składzie najlepsz – 50, Bucka i najnowszy narybek właśnie. No, ale to nie jest artykuł o ich historii, także skupmy się na meritum i The Documentary.

  Album był nagrywany w połowie u 50 Centa w domu i w połowie u Dr. Dre w studio. Promowało go 5 singli, chronologicznie podając: Westside Story, How We Do, Hate It Or Love It (wszystkie z 50 gościnnie), Dreams i Put You On The Game. Każdy z tych numerów, a już na pewno drugi, trzeci i piąty, powinniście kojarzyć, przypomnę wam tylko, najbardziej znany chyba, numer z tego materiału:



  W ramach ciekawostki można dodać, że rok temu wyszedł nowy klip do numeru z tej płyty, No More Fun And Games, który to numer znalazł się na soundtracku do gry „Sleeping Dogs”. Rzadką sytuacją jest to, że 7 lat po premierze płyty raper robi do niej nowy teledysk i to nie do jakiejś wersji rozszerzonej czy coś. Także warto wiedzieć i warto obejrzeć, bo pewnie mało kto o tym fakcie wie:



 A jak sama płyta „wchodzi” po 8 latach od wydania? Zaskakująco dobrze i zaskakująco świeżo. Każdy numer z tracklisty jest potencjalnym singlem, który zawojowałby listy przebojów, słabych punktów tutaj praktycznie rzecz biorąc nie ma, a sam Game również nie pozwala nam zbytnio nudzić się przy słuchaniu. Gangsterskie historie o życiu w getcie nigdy nie brzmiały tak dobrze jak na The Documentary, serio. Mamy tu przekrój przez życie młodego chłopaka, który opisuje to co widzi na swojej ulicy i jego zachowań, z których jego mama raczej nie byłaby dumna. Wszystko to okraszone świetnymi bitami, naprawdę dobrymi refrenami. Warto wspomnieć o św. pamięci Nate Dogg’u dwa razy tutaj po prostu zniszczył swoim wokalem i o Busta Rhymes’sie, który pięknie wkomponował się w kawałek o relacji między ojcem i synem. Piękny numer swoją drogą, mój ulubiony chyba z tej płyty, sprawdźcie:



 Z rapowanych gościnnych występów warto wspomnieć o Eminemie, który udzielił się tutaj w numerze „We Ain’t” i zrobił to co zawsze – zjadł gospodarza ;) Poza tym warto odnotować trzy gościnne udziały Curtisa Jacksona, wszystkie na początku płyty i wszystkie wypuszczone jako single. Przypadek? Odpowiedzcie sobie sami.  Swoją droga uważam, że zwrotka w Hate It Or Love It to w dalszym ciągu jest jedną z lepszych w jego całej karierze. Występ Tony’ego Yayo najlepiej skwitować stwierdzeniem, że nie przeszkadza w słuchaniu, co jak na tego pana jest naprawdę dużym osiągnięciem. Kobiece refreny, poza królową Mary oczywiście, która jak zawsze jest cudowna, również nie wypadły źle i urozmaicają całość.

  Oczywiście, że tak. Buja niesamowicie, kiedy trzeba wprowadza w spokojniejszy klimat i cały czas daje tyle samo radości z odsłuchu co w dniu premiery. Nie zastanawiajcie się nawet i wrzucajcie to znów na wasze soundsystemy. Podziękujecie mi później ;) Szkoda tylko, że cała historia Game’a i 50 Centa potoczyła się potem, tak jak się potoczyła. Teraz Game jest bardziej górą, choć 50 ostatniego słowa jeszcze nie powiedział. Ja za dzieciaka jako psychofan Cenciaka oczywiście uważałem, że wydana w tym samym roku The Masssacre zjada dupskiem ten materiał, ale obiektywnie patrząc to jednak Gracz wydał lepsze LP, co zresztą potwierdzają przeróżne rankingi. No ale, to nie jest tematem tego artykułu, a mi nie pozostaje nic innego jak jeszcze raz zarekomendować Wam przypomnienie sobie tej płyty. Podziękujecie mi później.
Czy warto do The Documentary wrócić? Odpowiedź jest jedna –

P.S. Ile nawiązań do klasyków znaleźliście w tytułowym numerze?

 HUBERT MISZCZUK



1 komentarz:

  1. Nie znam się na hip-hopie, ale bardzo podobają mi się piosenki z tej płyty ;) pozdro P.S. żadnego he he

    OdpowiedzUsuń