Polub mnie!

poniedziałek, 28 października 2013

Nie lubię poniedziałków: Miley spieprzyłaś!

Miley Cyrus jest od jakiegoś czasu pod obstrzałem mediów. W imię odżegnywania się od słodkiego wizerunku wykreowanego na potrzeby Hannah Montana oraz w celu podkreślenia swojej dojrzałości (piosenkarka w sposób niezwykle obrazowy stara się przekonać nas, że nie jest już małą dziewczynką) zmieniła swój image. I to o sto osiemdziesiąt stopni. Czytając kolejne elaboraty na jej temat zastanawiam się czy wyszło to artystce na dobre.

Od kilkudziesięciu lat toczą się, nie takie znowu zagorzałe, spory czy to, co robią współcześni wykonawcy muzyki popularnej można podciągnąć pod pojęcie Gesamtkunstwerk. W końcu odznaczają się niebywałą wszechstronnością, starając się jednym tylko utworem oddziaływać na wszystkie nasze zmysły. Śpiewają, tańczą, ‘wyglądają’, tworzą swoje własne filozofie, biorą udział w reklamach, sygnują swoim nazwiskiem perfumy, tworzą kolekcje ubrań, grają w filmach. I wszystko by w gruncie rzeczy się zgadzało – tradycja zostaje podtrzymana, a może nawet podźwignięta na nogi z większym niż uprzednio rozmachem. Jednak mam co do tego jedno zastrzeżenie: gdzie w tym wszystkim estetyka? 



Przemysł muzyczny już dawno machnął ręka na nasze poczucie piękna, a tacy artyści jak Miley najwidoczniej są po prostu dobrymi obserwatorami bo świetnie się wpisują w najnowsze trendy. Obok jawnych nawiązań do lat minionych (jak widać odgrzewanie starego kotleta wciąż zachwyca młodszą część publiczności) pojawia się nagość i skandal. Czyli najlepszy przepis na karierę. I kiedy wydawało się, że na scenie można zrobić już wszystko powraca za sprawą artystki pytanie: ile może znieść słuchacz? Chociaż w tym przypadku może właściwszym słowem byłoby „widz”, bo o muzykę już dawno przestało tu chodzić. Miley skupiła się na kreowaniu swojego wizerunku, mamy więc zmianę fryzury (skądinąd bardzo na plus), ubioru, makijażu, zachowania no i kilka nowych pieczątek na ciele, które również idealnie wpisują się w stereotyp współczesnej pop-gwiazdki, która bez tych małych serduszek i gwiazdeczek traci na charakterze. W efekcie po scenie biega dziewczę nieco przypominające połączenie Gwen Stefani z lat 90. i podlotka w źle dobranych majtkach.



Nasuwa mi się jeszcze na myśl irracjonalna próba bycia prawdziwym ‘nigga’ (czujecie jak to żałośnie brzmi?) z teledysków Tupaca, co ostatnio uprawiał także mały Justin. Najnowsze kawałki i występy Cyrus wzbudzają wiele kontrowersji, coraz więcej głosów krytycznych pojawia się zarówno ze strony słuchaczy jak i muzyków. Artystka osiągnęła tym swój cel, jakim jest zmuszenie ludzi kompletnie nie zainteresowanych jej twórczością do zajęcia wobec niej stanowiska. Co robię teraz ja, i z czym co najmniej mi głupio. Pocieszać się mogę, że na temat młodej artystki wypowiadały się takie sławy jak Jay-Z, Sienead O’Connor (która skierowała list do Miley) czy Azealia Banks. W krytyce często podejmowane były kwestie rasowe. Dawanie klapsów i łapanie za tyłki ciemnoskórych dziewcząt (będąc od stóp do głów ubranym w śnieżnobiały kostium) zarówno w teledysku, jak i na scenie może łatwo rozsierdzić osoby dobrze zorientowane w kulturze i historii Afroamerykanów. Zawłaszczanie dorobku ‘czarnej’ kultury przez białą dziewczynę, która nie czyni tego do końca świadomie również jest punktem zapalnym wielu dyskusji w sieci. Nawet osoby z show businessu słabo ukrywają swój podziw zmieszany z niesmakiem, jakby nieco zawiedzeni, że to oni na to wpadli.

Co jednak z muzyką? Miley ma naprawdę dobry głos (sorry ale najlepszy cover Jolene Dolly Parton wychodzi z gardła właśnie tej dziewczyny), którego na ostatnich produkcjach po prostu nie słychać. Brzmi to bardzo przeciętnie i bardzo tanio. Jakby artystka doszła do wniosku (chyba słusznego), że na sprzedaż płyt może zapracować całą kontrowersyjną otoczką, bez większych nakładów pracy wokalnej. W takiej sytuacji powoływanie się na inspirację Sinead O’Connor, która na pierwszym miejscu stawiała artyzm i muzykę, a nie tani szum wokół siebie, jest po prostu śmieszne.   


Podsumowując – Miley spieprzyła. Przesadziła z reklamą samej siebie, czego efektem jest sprzedaż wizerunku zamiast muzyki. Oczywiście wszystko jest w zgodzie z najnowszymi trendami muzycznego światka; liczy się sprzedaż i zainteresowanie mediów. Przysłowiowy hajs się zgadza. Jednak dla tych bardziej wymagających (chociaż, swoją drogą – czego wymagać od muzyki popularnej?)  Miley jest jedynie zagubioną gwiazdką. Może nie powinnam się przyznawać, ale Wrecking Ball przesłuchałam dopiero po rozmowie z Mateuszem. Starałam się unikać tego teledysku tak długo, jak to było możliwe; smak wystarczająco zepsuły mi memy w sieci (chociaż przyznaję, że mam słabość do zapłakanej twarzy Nicolasa Cage’a). Co jest w tym wszystkim najgorsze? Świadomość, że Wrecking Ball nie jest piosenką beznadziejną w warstwie tekstowej. Najlepszym na to dowodem cover w wykonaniu Jamesa Arthura, który towarzyszy mi każdego poranka w zimnym tramwaju. 



MAGDALENA KARGUL

1 komentarz:

  1. tragicznie czyta się ten tekst... stylistyka leży i kwiczy

    OdpowiedzUsuń