Polub mnie!

poniedziałek, 14 października 2013

Rap Przegląd: Klasycznie? Dobrze!

Od początku prowadzenia Rap Przeglądu nie gościła na jego łamach żadna płyta z Polski, jedynie opisywałem Wam parę bardziej znanych legend z rodzimego podwórka. Stroniłem od tego tematu głównie dlatego, że w ciągu ostatnich miesięcy mój stosunek do niego zmienił się naprawdę drastycznie i nie chciałem przelewać swojego jadu dalej, bo moje spojrzenie na rap znad Wisły jest dość specyficzne i nie każdy musi się z nim zgadzać, chociaż nie wykluczam możliwości popełnienia takiego tekstu, ale to bardziej odległa przyszłość. Tak czy siak ostatnio w końcu sprawdziłem coś nowego (!), co nie tylko nie odrzuciło mnie przy pierwszym odsłuchu (!!), ale na dłużej niż jeden odsłuch przykuło moją uwagę (!!!). Udało się to Flintowi i jego najnowszej, świeżutkiej płycie „Stary, Dobry Flint” wydanej w Koce. Bardziej ogarnięci słuchacze powinni kojarzyć jego wcześniejsze dwie solowe płyty („Czarny Charakter” i „Warszawskie Zoo”), a ci naprawdę grzebiący w polskich rapsach zapewne pamiętają jego freestyl’owe bitwy i beef z Bośniakiem, przez wielu uważany za wygrany przez, nastoletniego wtedy, MC. A co ma słuchaczom do zaprezentowania swoim nowym materiałem?



  Przy pierwszym rzucie okiem na wygląd płyty na pierwszy plan wysuwa się okładka z twarzą młodego Flinta zmieniająca swój wygląd z młodej na starą, pokrytą siwym zarostem. Nie widziałem takich okładek na polskim rynku, także pierwsze estetyczne wrażenie jest jak najbardziej na plus. Po odwróceniu płyty i sprawdzeniu tracklisty okazuje się, że płyta ma 12 numerów, z czego 2 to intro i outro. Na „czysto” daje nam to 10 numerów, co nie jest jakimś powalającym wynikiem, choć ja osobiście jestem zwolennikiem teorii, że lepiej jest nie dojeść niż się przejeść, jeśli wiecie co mam na myśli. Gości na albumie jest czwórka, z czego trójka z nich to raperzy, a tym ostatnim jest pewna urocza wokalistka, którą możemy usłyszeć na singlu Musisz Dostać Skrzydeł. Muflon dał świetną zwrotkę, czuć ogromną chemię między nim a Czarnym Charakterem, Green troszkę gubi się na bicie, nie jest tragicznie, choć najlepiej również nie.



Na kolejnym singlu, Desiderata, gościnnie wystąpił, będący w wybornej ostatnio formie, Pezet, który położył na bit naprawdę świetną zwrotkę. Gospodarz oczywiście do jednego z najlepszych MC w kraju startu nie ma, ale również nie odstaje poziomem za mocno. Ten numer różni się brzmieniowo od reszty numerów, ale jak dla mnie to właśnie on jest najlepszym na płycie, choć czytałem informacje, że właśnie on jest jednym ze słabszych. Cóż, de gustibus non disputandum est, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, także najlepiej będzie jak ocenicie sami. Ja ten album poznałem dzięki temu singlowi i najprawdopodobniej gdyby nie pokazał mi go mój dobry człowiek (wiem, że to czytasz, pozdro!), to ta recenzja by nie powstała, także… No… Enjoy!



Jeśli chodzi o formę gospodarza, to jest naprawdę dobrze. Co prawda truskulowi fetyszyści, do których swego czasu sam należałem, będą płakać, bo podwójnych tutaj nie uświadczycie praktycznie w ogóle. Flint nie przyspiesza, nie porusza się po bitach z taką gracją jak pająk po pajęczynie albo Tech N9ne po podkładzie, ale też nie ma tutaj mowy o żadnej kompromitacji, co to, to nie. Tutaj ważne jest co innego – to, że możemy posłuchać większości numerów bez skipowania, że ta płyta ma jakąś ciągłość, nie ma tu praktycznie żadnych wypełniaczy, zarówno w wersach jak i na płycie. Brakowało mi tego ostatnimi czasy i może dlatego właśnie tak bardzo „Stary, Dobry Flint” mi „siadł”. Czuć w jego głosie z głośników tę pewność siebie jak nawija o tym, że niedługo nadchodzi jego czas, czuć ją też jak rzuca wersy o swojej cioci (!). I to jest właśnie clue – w czasach kiedy raperzy kupują wyświetlenia na jutube, odchodzą od swojego stylu, byleby być bardziej przystępnym dla większości odbiorców, Flint doskonale wie do kogo chce trafić i nie ma zamiaru iść na kompromisy. Brakowało mi takiej zwykłej autentyczności za majkiem. Ja rozumiem, że wygrywanie życia tez może być autentyczne, ale jednak co za dużo to niezdrowo. Słychać też wyraźny progres w porównaniu z poprzednimi materiałami i słychać też, że nie jest to jeszcze ostatnie słowo tego rapera, co zresztą sam kwituje w wersach, „jest wielu lepszych, ale żaden bardziej pracowity”. Boli trochę fakt, że w solowych numerach słyszymy po dwie, a nie po trzy zwrotki. Odejście od klasycznego 3x16 na tego typu LP nie jest najbardziej fortunnym pomysłem. Razi też refren z kawałku z Green’em, szczególnie momenty kiedy powtarzają po sobie TO, TO ,TO ,TO. Na małe wyróżnienie ode mnie zasługuje smutniejszy od reszty track pod tytułem Przyjaciółki, Koleżanki, Kumple:



Od strony bitowej jest klasycznie, pomijając Desideratę, która jednak brzmi świetnie i obaj z Pezetem odnaleźli się na produkcji od Barthvadera, który rzucił jeszcze bit na drugi singiel. Są na różnych biegówkach jeśli chodzi o muzykę, ale jakościowo to bardzo wysoka półka. Poza tym współtworzył jeszcze przy dwóch innych utworach. Na wyróżnienie zasługuje jeszcze świetny podkład Szczurka, w tracku z Muflonem, chociaż nie wiem czemu, ale bębny przypominają mi w opór Nieporozumienie od Solara i Białasa, ale to tylko taka dygresja. Klimatycznie cała płyta oscyluje na klasycznych, boom bapowych brzmieniach, w 8 na 12 przypadków możemy usłyszeć bardzo dobrze zrobione skrecze co jest liczbą zaskakująco wysoką, no ale jak robi się płytę w klasycznym stylu to nie może jej zabraknąć. Osobiście najbardziej rozłożył mnie na łopatki cut na wejście od Wilka w Bloku, który notabene jest dla mnie najsłabszym numerem na płycie, ale dzięki temu jednemu zdarzeniu sporo u mnie zyskał.


Podsumowując ta płyta nie jest jakimś przełomem, nie zrewolucjonizuje ona sceny, ale jest ona dla mnie w tym momencie najlepszą z nowych rzeczy jakie ostatnio wyszły w Polsce (Potwierdzonego Info nie słuchałem całego, ale czuję, że obecność Diox’a zrobi tam swoje). Jest spójna, jest dobrze nawinięta, ma wszystko to czego potrzebuje materiał zrobiony w takim stylu. Brakuje może trochę pewnego rodzaju, wykończenia tego wszystkiego, ostatecznego szlifu, który jednak niedługo Flint powinien zdobyć, szczególnie, że jego kumplem w wytwórni jest sam Pezet, a kto jak nie on może wspomóc młodego rapera swoim doświadczeniem? Płycie oceny nie wystawiam, ale polecam ją serdecznie wszystkim tym, którzy czują swego rodzaju przesyt rodzimego rapu, to LP powinno wam „siąść”.

HUBERT MISZCZUK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz