Na początku
tworzenia cyklu tych artykułów obiecałem Wam, że będę też raz na jakiś czas
przypominał starsze/zapomniane produkcje. Stwierdziłem, że dziś nadszedł ten
czas i przywrócę na Wasze głośniki płytę, która swojego czasu zrobiła
przepotężny nalot na listy przebojów, a jej autor z wejścia zyskał sobie dzięki
niej szacunek słuchaczy i krytyków. Jej produkcją zajmowali się wówczas
najznamienitsi w rapowym świecie. Single podbijały kolejno listy przebojów w
krajach na każdym kontynencie, stając się hitami, a sam album bił kolejne
rekordy sprzedaży. Zaiste, mało który raper miał tak mocne wejście w rynek.
Mało który przeżył też 9 kul. Mało który może dalej rapować, mając uszkodzoną szczękę.
Swego czasu uznawany był za najlepiej rokującego rapera, teraz jego gwiazda
trochę przygasła, ale ponad 15 milionów wyświetleń ostatniego singla na Youtube
pokazuje, że wciąż nie jest on anonimowy. O kim mowa?
Co bardziej kumaci
powinni się już z tego wstępu domyślić o jakiej płycie i o kim będę pisać. Ci
mniej powinni się wstydzić, bo po prostu nie umieją kojarzyć faktów, bo znać,
to znają go na pewno. Dzisiaj zajmiemy się 50 Cent’em i jego świetną płytą – Get Rich Or Die Tryin’.
Ruszyło się coś w
pamięci? Powinno. No nawet jak nie, to sądzę, że In Da Club zna każdy z Was.

Album promowało pięć
singli, z których każdy okazał się numerem, który na dłużej zapadł w pamięć
masowego odbiorcy. Zresztą każda pozycja z tej płyty nadaje się na singiel i
mówię to z pozycji osoby znającej tę płytę bardziej niż niejeden klasyk
polskiego rapu (hate me now, jak nie wcześniej). 50 Cent po wydaniu GRODT
poszedł za ciosem, powstał film o tym samym tytule (przeciętny), soundtrack,
który był praktycznie wspólną płytą Curtisa i jego kolegów, a sprzedaż jego
kolejnej płyty również była zatrważająco wysoka. Na pewno warto wrócić do tego
materiału, gdyż jak pisałem wcześniej, po prostu nie stracił on NIC ze swojej
wartości, a poza tym znajduje się tu mój prywatny numer one jeśli chodzi o love
songi w rapsach.
Znacie? Przypomnijcie sobie. Nie znacie? Wstyd mi za was.
GGGGGGGGGGGG-UNIT
P.S. Przez ostatni czas nie pisałem dla Podsłuchalni nic,
gdyż musiałem ogarnąć swoje studia, a także po prostu wyjechałem na wakacje.
Jeśli Ojciec Prowadzący mi pozwoli, to co poniedziałek znów będziecie mogli
czytać moje wypociny. To co robię sprawia mi masę satysfakcji, ale niektórych
rzeczy nie da się po prostu przeskoczyć. Wszystkich znajomych, którzy to
czytają uniżenie proszę o wybaczenie, a ludzi, którzy to czytają, ale mnie nie
znają proszę o ujawnienie się, gdyż nie wierzę, że istniejecie :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz