Polub mnie!

wtorek, 17 września 2013

,,Polscy wykonawcy: zapchajdziury pomiędzy zachodnimi headlinerami'' - Empty Ashtray

Tworzą muzykę opartą na szeroko rozumianym rocku, ale nie unikają wycieczek w inne rejony muzyczne. Zespół powstał w 2011 roku, kiedy to to zgranej paczki kumpli, dołączył Bartek - wokalista i tekściarz. ''Zero ściemy, zero pozery, tylko muzyka. Gramy piosenki swoje. Cudzych grać nie lubimy''. Dla Podsłuchalni- Empty Ashtray.

Mateusz Grzeszczuk: Całkiem niedawno wypuściliście teledysk do ''Motyla''. Dlaczego akurat wybraliście taką konwencję i z czyich zbiorów pochodzą fragmenty nagrań?



Tomasz Bysiewicz (Empty Ashtray): Klip do "Motyla" powstał z inicjatywy zaprzyjaźnionego montażysty z Łódzkiej Szkoły Filmowej- Wojciecha Janasa i to właśnie z jego rodzinnych zbiorów pochodzą wszystkie ujęcia wykorzystane w filmie. Jego jest też cały pomysł i wykonanie, więc to nie był nasz wybór. Zaufaliśmy mu od samego początku wiedząc, że zrobi coś wyjątkowego i nie zawiedliśmy się. Według nas klimat teledysku bardzo dobrze współgra z lekko zawieszonym klimatem utworu. Nie jest to więc typowy teledysk, na którym widać grającą w ruinach fabryki rockową kapelę wymachującą grzywkami w rytm muzyki. To jest oczywiście nasze subiektywne zdanie,  a czy teledysk podoba się widzom i słuchaczom? Mamy nadzieję, że tak.

Czy Ci, którzy ''występują'' w teledysku mieli okazję go zobaczyć ?

Oczywiście. Klip przed publikacją został zaprezentowany całej rodzinie i wszystkim występującym w nim osobom i został ku naszej uciesze przez wszystkich zaaprobowany.




Piszecie o sobie, że nie lubicie grać ''piosenek cudzych''. Wiele kapel, przynajmniej początkowo chce się wybić grając chociażby-zagraniczne hiciory.


W związku z faktem, iż prawie wszyscy pracujemy w bardzo różnych godzinach i zorganizowanie próby jest często dosyć skomplikowanym logistycznym zabiegiem mamy bardzo rzadko tak dużo czasu żeby pograć sobie covery. Czasami na próbach wychodzi to naturalnie, ale wrodzona przewrotność zawsze nakazuje nam przerabiać np. Metallicę na polkę-galopkę albo Nirvanę na psycho-reggae. Zdecydowanie jednak wolimy się kupić na tym, co siedzi w nas i uwolnić te emocje poprzez własne utwory. Zdarza nam się na koncertach nawiązywać do znanych szlagierów, ale jeszcze nigdy nie zagraliśmy coveru na koncercie. Nie mówię oczywiście, że nigdy się to nie zdarzy, ale póki co skupiamy się na swojej muzyce. Osobiście swojego czasu byłem strasznie zmęczony faktem, że wszystkie coverowe kapele grały w kółko "Smoke on the water" i "Stairway to heaven" skutecznie obrzydzając mi te skądinąd genialne utwory. Być może również stąd wynika programowe odrzucenie coverów przez Empty Ashtray.


Najblizsza płyta. Czego będziemy mogli się spodziewać?

Na płycie znajdzie się 11 utworów, w tym dwa polskojęzyczne i jeden instrumentalny, na deser. Możecie się spodziewać różnorodności, ale nie awangardowych eksperymentów. Są numery spokojniejsze, może nie balladowe, ale bardziej stonowane oraz mocne, powiedzmy, że rockowe. Przekonajcie się sami.

Gdzie i jakim sposobem będzie można ją zdobyć?

Płytę będzie można kupić kontaktując się z nami wszelkimi możliwymi sposobami (e-malia, Facebook, list pocztowy, telefon itd), na naszych koncertach, a także, już niedługo w wersji cyfrowej, ale o tym wkrótce. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, to na pewno warto śledzić nasz profil FB i te inne Internety:)

Empty Ashtray- pusta popielniczka. Czy myślicie, że nie ulegniecie pewnego rodzaju '’wypaleniu’'? Mamy coraz częsciej w Polsce, modę na krótkotrwałe zespoły obracające się we własnie takich klimatach muzycznych.

Wydaje mi się, że tego się nie wie nigdy. Mam nadzieję, że nigdy się to nie skończy, zwłaszcza, że tak na dobrą sprawę to dopiero się zaczęło, ale jak będzie? Życie pokaże. Póki co dobrze się bawimy i lubimy wierzyć, że robimy dobrą, szczera muzykę. Zrobię wszystko, żeby to trwało jak najdłużej bo to jest najważniejsza dla mnie rzecz w życiu.

Jak wygląda pewna organizacja czasu/pracy w zespole? Są ustalone z góry pewne zasady?

Jeżeli pytasz o regularność prób to wygląda to tak, że gramy tak często jak się da. Z uwagi na fakt, że wszyscy pracujemy (niektórzy w systemie zmianowym), to czasami jest ciężko się dograć, ale staramy się mieć przynajmniej jedną próbę w tygodniu, co zresztą jest (zawsze) za mało. Jeżeli natomiast pytasz o tak zwany podział obowiązków, to właściwie jeszcze nie wypracowaliśmy jakiegoś specjalnego. Może dlatego, że znowu tak strasznie dużo tych obowiązków nie ma.

,,Piosenki nagrane na próbie. To znaczy na komputerze. Ale podczas próby. Słabej jakości. Wiemy. Nie narzekać'' . Jakość utworow to jeszcze świadomy zabieg, czy braki sprzętowe? Wiele osób ''narzekało'' ?

Hmmm... To że znalazłeś gdzieś taką informację, to wyraz naszego zaniedbania w Internecie. Mieliśmy taką informację umieszczoną na naszych profilach, kiedy były na nich nagrania demo. O ile mi wiadomo to wszędzie są już jednak nagrania studyjne, więc i opis mismy zmienić. Dzięki:) Jeżeli chodzi o narzekania: Doszły do nas ze dwa, trzy głosy, że ta czy tamta rzecz mogła być zrobiona lepiej. Wiadomo, zawsze może być coś nagrane, czy wyprodukowane lepiej. Założyliśmy sobie jednak pewne terminy (które zresztą i tak trochę przekroczyiliśmy). W momencie kończenia płyty to było najlepsze, co mogliśmy zrobić. Daliśmy z siebie wszystko i mimo, że pewne rzeczy na pewno dało się zrobić lepiej to i tak jestem z niej dumny i uważam, że to najważniejsze, co osiągnąłem w życiu.

Internet. Youtube zabija muzykę? Polacy nie są przyzwyczajeni do kupywania płyt, wiele rzeczy ściągają z Internetu.

To jest bardzo złożona sprawa. Dostęp do Internetu, to dostęp do muzyki. Kiedyś kupno płyty było świętem. Proces zdzierania folii, zapach nowej płyty. Obecnie możemy posłuchać każdej muzyki za darmo. To z jednej strony raj dla ludzi, którzy cieszą się z odkrywanych dźwięków, z drugiej jednak strony spowodowało to przewartościowanie muzyki. Dostęp do wszystkiego jest oczywiście również dostępem do bezwartościowej papki. Proces odfiltrowywania z tego syfu jest żmudny i zabierający przyjemność odkrywania muzyki. Jestem jednak daleki od podpisywania się pod teorią, że Internet zabija muzykę. 

Zresztą, to też zależy od tego gdzie mieszkamy. Wiadomo, że na zachodzie dostęp do muzyki był o wiele łatwiejszy 30 lat temu niż w krajach bloku wschodniego. Dlatego też u nas kontrast jest zdecydowanie większy. Kiedyś mieliśmy Fogga i Mazowsze, teraz mamy wszystko. Co do ściągania z Internetu. Myślę, że to się powoli zmienia. Wiele się mówi prosto z mostu o tym, że jest to najzwyklejsza kradzież. Też przez to przechodziłem, ale potem łapałem się często na tym, że ściągałem wszystko jak leciało i nawet nie miałem czasu tego przesłuchać. Potem robi się format dysku i zaczyna ściągać od nowa. Bez sensu. Myślę, że Polacy nie tyle nie są przyzwyczajeni do kupowania płyt, co ich po prostu na to nie stać. Relacja zarobków do ceny płyty jest o wiele gorsza niz na zachodzie. Nie mówiąc już o tym, że w pierwszym lepszym sklepie muzycznym w Londynie płyty są po prostu tańsze niz w Polsce. I jeszcze ten kretyński wynalazek „zagraniczna płyta, polska cena”, kiedy kupujemy niby ten sam album, ale z mocno okrojoną książeczką. Bzdura. Muszę jednak zaznaczyć, że to jest moje osobiste zdanie i nie wiem, czy reszta chłopaków się ze mną zgadza w tej kwestii ,bo jest do dosyć skomplikowana sprawa.



Proces formatowania nigdy nie zagrozi jednak naszej półce. Muzycy często opowiadają, że ich buzyczne „boom” nastapiło po odsłuchalnia pewnego utworu, płyty. Później nic nie było takie samo. Coś takiego nastapiło i w Twoim przypadku? Jakie pierwsze płyty powędrowały na Twoją półkę?

Pierwszą płytą CD jaką miałem był jakiś promocyjny singiel Proletaryatu, ale była to wygrana w jakiejś gazecie (Brum?). Więc to się nie liczy. Nie pamiętam pierwszej kupionej płyty, ale pamiętam dwie pierwsze kasety, bo kiedy zaczynałem w miarę świadomie słuchać muzyki, to kaseta była najpopularniejszym nośnikiem. Były to Michael Jackson "Bad" i Ira "Mój dom". Nie powiem, żeby akurat te dźwięki odcisnęły jakieś gigantyczne piętno na moim guście muzycznym, ale sentyment pozostał. Poźniej zacząłęm słuchać punkrocka i to na pewno jakoś się na mnie odbiło, ale lata mijały, punk zaczynał się nam nudzić i nam brakowało czegoś świeżego. Tym czymś okazał się być jazz. kasety. Komedy "astigmatic" nie wyciągaliśmy z magnetofonu. Nie potrafię wskazać tej jedynej płyty, ani nawet tego jednego zespołu, wykonawcy, który by mnie pchnął w stronę muzyki. Wiele było fascynacji, niektóre pozostały w formie sentymentu, niektóre przetrwały, ale już bez wypieków na twarzy.

I ja jeszcze pamiętam płyty, czasy kiedy kupowało się stare Bravo i obklejalo pokój plakatami. Ba! Zbierało sie palakty z kolejnych numerów, aby posklejać je w jeden cały -''Wielki poster XXL''. Kasety przewijało ołówkiem i nagrywało kawałki z radia. Prawdziwym wyzwaniem na tamte czasy było zgrywanie materiału z płyty na kasetę i odwrotnie. I jeszcze moda na płyty z gazet, nie więcej niż 5 kawałków.

Bravo mnie jakoś ominęło bo nie było mnie stać i jakoś mnie nie ciągnęło, ale kasety jak najbardziej. Nagrywałem taką punkową audycję z Radia Rzeszów, a później z trójki trzy kwadranse jazzu. Setki tych kaset się walały po domu. A jeżeli chodzi o prasę to kupowałem Brum i Jazzi Magazine. Od czasu do czasu Jazz forum i Tylko Rock.

Jest jakiś pomysł, aby w pewien sposób ocalić taki „dorobek” w pewnym sensie- kultury, człowieka. Odchodzi to do lamusa, a i u mnie kasety sie walają po domu. Myślisz, że istnieje szansa na powrót do takich form? Podobno powraca winyl.

Pewnie, że tak. Ostatnio przywiozłem całe pudło tych kaset. Upierdliwie się tego słucha, bo trzeba przewijać i tak dalej, ale niektórych rzeczy nie mam i pewnie nie będę miał na kompakcie. Każdy nośnik jest dobry. Wiadomo, że MP3 wygrywa, ale tylko z czystego ludzkiego lenistwa. W czarnej płyty to jednak brzmi inaczej. W kaset zresztą też, nie zawsze lepiej, ale inaczej.

Kiedyś dyskutowano o tym, czy telewizja zniszczy kino i teatr. Teraz dyskutuje sie czy pdf zniszczy papier. Jednak w kwestii muzyki, liczyła się jednak jakość. Jednak.

Myślę, że nic nie zniszczy niczego. Kino i książka papierowa też przetrwają, choć pewnie spadną wpływy z ich produkcji.

Jest jakieś wytłumaczenie dlaczego akurat Polscy muzycy nie odnoszą sukcesów na scenie międzynarodowej? Pamiętam napiętą promocje Myslovitz na Zachodzie, która jednak niewiele dała.

Czy polski emigrant może założyć budke z kebabem w turcji i liczyć na sukces? Może, tylko po co, skoro wokół będzie dwadzieścia budek z prawdziwym tureckim kebabem. Kto powiedział, że polscy muzycy nie odnoszą sukcesów poza granicami polski. A Vader? A Behemoth? A Penderecki? A Komeda by nie odniósł, gdyby nie przedwczesna śmierć? Pink Freud grają właśnie trasę po Ameryce Południowej. W ogóle trzeba się zastanowić, co to jest sukces. Bo jeżeli definiujemy go jako zapełnione stadiony na całym świecie i możliwość wpisania w riderze ”Norah Jones”, pod pozycją „co ma być w garderobie'',  to może i faktycznie nie odnoszą nasi rodacy takich sukcesów, ale jeżeli za sukces uznamy trase po Ameryce Południowej to Pink Freud właśnie w tej chwili to robi . 

Nie wydaje mi się, żeby tłumaczenie tekstów na angielski było kluczem do miedzynarodowego sukcesu. Zwłaszcza jeżeli przeabia się to muzyczne pole, które na wyspach było już przeorane tam i z powrotem przez dziesiątki innych zespołów. Nie zroum mnie źle, nie mam nic do Myslovitz, nawet lubię kilka ich numerów, ale tamta promocja była wg mnie nietrafiona zupełnie. Zresztą, nie oni pierwsi i nie ostatni. Inna sprawa (chociaz w sumie może to to samo) jest taka, że wciąż siedzi w nas przekonanie, że wszystko co z zachodu jest z definicji lepsze i to sie tyczy nie tylko muzyki, ale absolutnie każdej dziedziny życia. Popatrz na line-upy większości fetiwali w naszym pieknym kraju. Polscy wykonawcy to zapchajdziury pomiędzy zachodnimi headlinerami. Dlaczego? Bo wszystkim się wydaje, że polska kapela nie zapewni publiczności. Taki kompleks. Zawsze byliśmy na zachód od wschodu i na wschód od zachodu.

Przypominasz sobie jakiś koncert z którego chciałeś jak najszybciej uciec? Zraziłeś się, albo lepiej- niemile zaskoczyłeś?

Im jestem starszy tym częściej mam niestety tak, że chce wyjść w połowie koncertu. Największa taka wtopa jaką teraz sobie przypominam to koncert De Press z krakowskiego klubu Imbir bodajże. Miałem wielki sentyment wtedy do tej kapeli (w sumie nadal mam), a koncert był zupełna porażką niestety. Nic nie trzymało się kupy. Więcej takich nie pamiętam. Drażnią mnie od paru lat koncerty stadionowe i ubolewam nad tym, że niektórych wykonwaców nigdy nie będę miał okazji zobaczuć w małym klubie. wieć szlag mnie trafia, ale się poświęcam.

Gdzieś niedawno wpadła mi informacja, że Nattramn ciął się i okaleczał podczas sesji nagraniowych, aby krzyki były bardziej wiarygodne i przepełnione złem. Dodatkowo, niektóre utwory nagrywał w trumnie, mimo, że miał klaustrofobię, aby nadać głosu szaleńczą i obłąkaną barwę. To się nazywa poświęcenie!
Trumnę jeszcze jestem w stanie zrozumieć ze względu na akustykę, ale cięcie się w celu uwiarygodnienia cierpienia nie jest dla mnie poświęceniem tylko głupotą. Co by było jakby miał zaśpiewać o tym, że jest gwałcony przez stado mamutów? No, chyba, że lubi sie okaleczać. Iggy Pop też to robił, zresztą, wielu tak robiło. Może jestem ignorantem, nie wiem.

Iggy Pop zrobił na mnie wielkie wrażenie, kiedy to kiedyś ukląkł na proscenium przed publicznością. I cichym głosem powiedział: - Narkotyki to szambo, nie życzę go nikomu. Używki to nieodłączny element życia ''ludzi sukcesu'' ?

Używki to nieodłączny elemet życia ludzi w ogóle. Jeżeli są one środkiem, a nie celem to nie mam nic przeciwko nim. Problem polega na tym, że bardzo łatwo jest przekroczyć cieniutką granicę, za którą jest już tylko równia pochyła prowadząca do zniewolenia. Wszystko jest dla ludzi, ale trzeba wiedzieć czy ma się nad tym kontrolę czy to coś ma już kontrolę nad Tobą. Niestety często ciężko jest popatrzeć na samego siebie z dystansem i przyznać się do problemu. Taki Cobain na przykład był heroinistą i każdego dnia się zabijał a jednocześnie jeździł Volvo, bo bał sie wypadku samochodowego. Jeżeli mówimy natomiast o tzw „ludziach sukcesu”, to na pewno dochodzi do tego aspekt większego stresu, większych pieniędzy, braku czasu, wyalienowania i cała ta czarna strona popularności. Nie wiem, czy to miejsce na monarowski monolog o uzależnieniach, bo można by o tym gadać w nieskończoność. Jestem ejdnak pewien, że gdyby nie niektóre używki to nie powstało by wiele ważnych dla ludzkości dzieł. („NIKOTYNA, ALKOHOL, KOKAINA, PEYOTL, MORFINA, ETER”: Witkacy- „Narkotyki”)

Pytanie na koniec. Czego nigdy nie dopuściłbyś się jako muzyk? 

Sexu na scenie.

Dziękuje bardzo za rozmowę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz