Polub mnie!

piątek, 26 lipca 2013

,,Ułożeni jak chłopcy ze szkółki niedzielnej'' - Cinemon

Zespół powstał w 2005 roku w Krakowie jako trio gitara-bas perkusja. Zajęli drugie miejsce na Hard Rock Rising w Krakowie, Antyfest ( I miejsce i support przed Metallicą),Żywiec Browar Rock, KozAll Festival czy Slot Art Festival. O swojej muzyce piszą, że grają ''najnormalniejszy w świecie rokendrol''. 23 lipca zjawili się na Scenie Muzycznej w Arsenale dzięki udziałowi w konkursie Zrób Głośniej na portalu-T-Mobile Music. Dla Podsłuchalni- Cinemon!

Mateusz Grzeszczuk: Na Stronie Krakowskiej Sceny Muzycznej przeczytałem, że przy zakładaniu zespołu postawiliście sobie jasny cel: ''ma być inaczej i nietypowo''. Po 8 latach grania jesteście w stanie ocenić, czy udało wam się to w 100%?



Cinemon: Nie da się wybrnąć z tego pytania. Byliśmy młodzi i głupi. 3/4 kapel pisze o sobie coś takiego, a 3/4 z nich jest po prostu miałką kalką tego, co wszyscy już słyszeli i znają. Ocenę tego w jakim stopniu ówczesny Cine był kalką (i czyją) możemy pozostawić wyłącznie słuchaczom. Zachęcamy do pobrania płyty (albo obu), posłuchania, porównania i wyciągnięcia własnych wniosków. 


Od siebie dodam - dzisiaj nie napisałbym czegoś takiego o swoim zespole. Z drugiej strony myślę, że powoli znajdujemy własny głos i "cinemonowy" zaczyna oznaczać pewien określony - nasz własny - styl. To mówię teraz, po dobrych kilku latach od tamtej deklaracji. Choć nadal bardzo nieśmiało. 

Machanie włosami, rozwalanie sprzętu, skakanie po scenie, granie na rozstrojonych gitarach. Pewien 'image', styl-tudzież koncertowania, wytworzył się dosyć spontanicznie na scenie? Czy było to zamierzone?

Zdecydowanie spontanicznie, bo po pierwsze - mam długie włosy. Tak wyszło. Po drugie, nie umiem nastroić gitary. Po trzecie, jak jest fajna muzyka to podskakuję. Czasem też przeklinam ze sceny albo mówię niezbyt dyplomatyczne rzeczy, których potem się wstydzę. Ale żeby było jasne - w porównaniu do Lemmiego to jesteśmy ułożeni jak chłopcy ze szkółki niedzielnej. Mówimy proszę, dziękuję, uśmiechamy się i w gruncie rzeczy gramy pop. 

Praktycznie nic w Cine nie jest kalkulacją, a wszystko jest działaniem pod wpływem chwili. Wręcz nie chciałbym tego ciągnąc gdyby miało być inaczej. Parafrazując znany żart - Cinemon po chińsku oznacza "żyj chwilą". Taaak.


Niektórzy z was mają już własną rodzinę i pracę. Jak wygląda dzielenie obowiązków pomiędzy życiem, a zespołem?

3/4 czasu na zespół, 1/4 na resztę życia - rodzinę, pracę, oglądanie telewizji i rozwiązywanie krzyżówek. I serio, wcale nie odbiegam tym drętwym żartem tak bardzo od rzeczywistości. Ostatnie pół roku, zwłaszcza okres zimowy, było wielką próbą dla żon, dziewczyn i szefów. Poświęciliśmy na nagrywanie płyty prawie dwa miesiące, a ja do dzisiaj jeżdżę po Polsce i ją miksuję, będąc w domu - jak się uda - parę godzin w tygodniu. To jakiś absurd. Co ja w ogóle robię?

Z komentarza: cinemon ,,Napisaliśmy dzisiaj trzy nowe numery. Bardziej artystyczne niż zazwyczaj. To znaczy jeszcze bardziej.''

Jak wygląda powstawanie tekstów? Niektórzy męczą się z napisaniem jednego kawałka, wam wystarczyło 24 godzin :)

Niestety to autoironiczny żart (jak większość wpisów na fb - uprzedzam). O ile muzyka przychodzi sama - wystarczy zebrać się na salce, wziąć instrumenty i grać, prędzej czy później wyjdzie z tego coś fajnego - tak teksty przychodzą bardzo ciężko, powoli. Nieraz brakuje dosłownie kilku słów przez miesiąc, dwa, trzy. Mam niestety mało czasu żeby być samemu ze sobą, a tylko wtedy udaje mi się pomyśleć i coś spisać. Takie życie.

Roszady, lekkie zmiany w zespole, nie były utrudnieniem w Waszej pracy?

Od samego początku mamy "problemy z basistami". Myślę, że z powodów, nazwijmy to, karmicznych, tak będzie już zawsze. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że wraz z każdą zmianą basisty, przychodzi ktoś jeszcze lepszy i pcha zespół na nowe tory. Nie chcę tu wartościować, bo absolutnie każdy kto obsługiwał w Cine bas był świetnym i bardzo charakterystycznym muzykiem. Lepszy po prostu subiektywnie, na dany moment. 

Nie wiem jak poradziliśmy sobie ze stratą Karoliny. Jakimś cudem nie rozwiązaliśmy zespołu, którego Karolina była przecież współzałożycielką. Pojawił się Mariusz, który tchnął nowe życie w stare numery, a nowe rzeczy, które robiliśmy były absolutnie genialne (większość z nich nigdy nie doczekała się publikacji, więc mogę sobie tak mówić). Po Mariuszu Michał, zawodowy muzyk, przy którym wstydziłem się brać instrument do ręki.  Każda zmiana personalna, to również zmiana stylu. Stare numery przearanżowywaliśmy, nowe robiliśmy "w zupełnie innym kierunku", który dopiero z perspektywy czasu wydaje się być bardzo naturalny i logiczny. 

Wraz z przyjściem Kuby Tracza porzuciliśmy zupełnie dotychczasowy dorobek, żeby zająć się tworzeniem od zera, z czystą kartą. Można wręcz powiedzieć, że z każdą zmianą składu dojrzewaliśmy. Dzisiaj jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Gdzie będziemy jutro (i kto będzie grał na basie) - to będziemy wiedzieć, hm, jutro. Kogo obchodzi jutro?



Gdzieś widniał wpis, komentarz, że czasami nie udało wam się dostać na pewne festiwale, imprezy. Jaki macie stosunek do nagród?  Pojawił się kiedyś moment lekkiej rezygnacji?

Co druga próba to moment rezygnacji. Coś znowu nie wychodzi, nie dostajemy się na konkurs, czegoś nie wygrywamy, nie mamy kasy na płytę czy na życie, żony się denerwują, nie chce się nam już po prostu. Ale jak tu się poddać, jak mamy taki fajny zespół?

Nagrody to bardzo pragmatyczny sposób na przetrwanie dla niezbyt znanej kapeli, takiej jak my. Jedziesz, wygrywasz (albo i nie), i możesz zapłacić za salkę za następne 3mce, albo za miksy, za które inaczej płaciłbyś debetem z konta rodzinnego. Fajna sprawa. Oprócz tego jest też miło być docenionym przez osoby uznane w branży. Wiadomo, że to podbudowuje.

Z drugiej strony jest totalna umowność takiego zwycięstwa. Raz uda Ci się wskoczyć w gusta jury, raz nie. I czy to oznacza, że powinieneś zamknąć interes? Oczywiście dobrze jest wiedzieć kiedy przegrywasz bo po prostu grasz słabo, a kiedy dlatego, że jury woli poezję śpiewaną od porządnej muzyki. Zadaniem kapeli w sytuacji konkursowej jest po prostu zagrać najlepszy możliwy gig (o ile 2-3 numery można tak nazwać). Jak dasz z siebie wszystko i nie masz sobie nic do zarzucenia, to co więcej pozostaje (jak tylko zgarnąć kasę i pojechać do domu)...


Przeszliście krakowski finał famy. Jakie macie oczekiwania przed sierpniem?

Żadnych. Na Famę trafiliśmy zupełnie z biegu, niezbyt zastanawiając się co jest do wygrania. Może ktoś nam powie? Traczu mówił, że warto pojechać, bo warsztaty, bo klimat. Więc stwierdziliśmy że spróbujemy. I tak oto jedziemy. Opowiemy Wam jak było.

 Nagrywacie po angielsku. Mieliście dotychczas jakieś kontakty z zagranicy? 

Kilkukrotnie graliśmy zagranicą. Była Norwegia, Słowacja, Austria. Mamy plany na dalszą ekspansję poza kraj. Zastanawiałem się ostatnio czy nie napisać czegoś tak, żeby w końcu koledzy zrozumieli, ale przy takiej muzyce po prostu to nie ma sensu. Polski może się sprawdzić zagranica jako fajny folklor, ale nie w popie, gdzie ma być po prostu miło i przyjemnie. Tak jak u nas! Nie zniósłbym fajnego bandu śpiewającego po słowacku albo norwesku, ani tym bardziej po niemiecku. Wolę angielski, nawet kaleczony (choć osobiście mam świetny, szkocki akcent). Mógłbym znieść francuski. Ot, takie lingwistyczne zboczenia.

Z uśmiechem na twarzy obserwuje niektóre wpisy na waszym fanpage i proszę o słowa na koniec :)

Cieszę się, że się uśmiechasz. Dokładnie to mają powodować. Chcemy, gdziekolwiek możemy, przyczynić się do poprawiania świata - żeby nie było wojen, nienawiści, nieszczęść, powodzi. Autoironiczne wpisy na fejsie lub opowiadanie bzdur w wywiadach to też pewien na to sposób. I to jest ten moment kiedy mogę się wytłumaczyć - problem polega na tym, że jak ktoś nas nie zna osobiście, to może odebrać to jako totalną bufonadę. A nie jesteśmy aż wcale takimi bufonami. No może trochę. Ale i tak da się nas lubić. Do czego gorąco zachęcamy.

Dziękuje za rozmowę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz