Wiem, że miałem
pisać głównie o zagranicznym rapie i o ksywkach, których normalnie wasze
lenistwo nigdy nie pozwoliłoby wam odkryć, ale sądzę, że warto żeby artykuł
tego typu powstał jak najszybciej, szczególnie, że najprawdopodobniej i tak
większość z Was słucha polskich rapsów. W tej serii będę przedstawiać raperów,
których, według mnie oczywiście, każdy szanujący się słuchacz rodzimego
rapowania powinien posłuchać przed śmiercią. Łączy ich to, że albo ich obecna
aktywność na scenie jest praktycznie znikoma, albo po prostu skończyli już
kariery, przy akompaniamencie samobójstw i szlochów oddanych fanów. A, że nigdy
nie wiadomo co czeka na nas za rogiem (najpewniej kolejna Biedronka – żart
zrozumiały dla ludzi z Chełma) to dzięki mojej wspaniałomyślności będziecie
mogli zrobić kolejny krok ku spełnieniu się w waszym żywocie. Podziękowań nie
przyjmuję, uprzedzam od razu. Byłbym zapomniał – o Magiku nic nie będę tu
pisać. Zapraszam! Hubert.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Smarki Smark –
tutaj chyba jakiekolwiek słowo wyjaśnienia jest zbędne. Dawny członek i
współzałożyciel „Brudnych Serc” , autor niezliczonych klasycznych wersów, dla
sporej ilości osób autentyczne bóstwo w Polsce, przez większość ludzi, którzy z
rapsami mają jakikolwiek kontakt uważany za absolutny number one w kraju nad
Wisłą. Fakt, że nie rapuję już czynnie od kilku ładnych lat i, że nie wypuścił
żadnego oficjalnego materiału od 2005 roku, kiedy to wydał swoją debiutancką
EPkę „Moda na epkę: najebawszy” razem z Kixner’em i DJ’em Pyskiem. Na
marginesie jeśli ksywka tego beatmakera też nic Ci nie mówi, to
najprawdopodobniej słuchasz ludzi powiązanych z ulicą tak mocno jak Wiz Khalifa
powiązany jest z paleniem przeróżnych nielegalnych substancji w kolorze
zielonym. Jak to czytasz (i sam fakt, że w ogóle czytasz) i jeszcze nie chcesz
powybijać mi zębów to może jest dla Ciebie jeszcze szansa, także pełny nadziei
na ukształtowanie chociaż jednego gustu, wracam do tematu. Fenomen Smarka urósł
tak mocno, że chyba nikt się nie obrazi jeśli nazwę go po prostu unikatem na
skalę europejską (co najmniej). Za argumenty popierające moją tezę niech
posłuży fakt, że na trzecie miejsce w ogólnopolskiej akcji na hasło na
bilbordzie, znalazło się pozdrowienia dla rapera i przypomnienie, że wierni
fani wciąż czekają na „Brudne” i podziękowanie za wydanie jego EPki na winylu,
z którym zresztą też było małe zamieszanie, ale o tym nie będziemy się tutaj
rozwodzić, kto wie ten wie, kto zarobił to zarobił. Wracając do Smarkiego i
jego fenomenu należy nadmienić, że tak naprawdę
nie dysponował on ani jakimś gwałcącym bity flow czy punchami, które
oponentów wprawiały w stan śmierci klinicznej jeszcze przed pierwszym
odsłuchem. Jego siła leżała od zawsze w niesamowitej charyzmie, dzięki, której
nawet słuchając po raz 3736 „Kawałka o niczym konkretnym” po prostu rozumiem
dlaczego dla wielu to najlepszy raper w kraju, poczuciu humoru,
inteligencji, i lekkości w kładzeniu kolejnych wersów na podkłady.
Naprawdę ciężko jest mi przekonywać kogokolwiek do Smarkiego.
To jest jeden z
nielicznych raperów, przy którym słowo AUTENTYCZNOŚĆ
stawia się zawsze i wszędzie, bez względu na to czy nawija o najkach czy o
ściemnianiu lasek. No może poza „Młodą Foką”. Reasumując i piszę to całkiem
serio, jeśli nie znasz Smarka i uważasz się za fana polskiego rapu to jesteś
nikim. NIKIM. No chyba, że sprawdzisz go po tym artykule i posypiesz głowę
popiołem, i sprzedaż wszystkie swoje ciuchy od Hemp Gru. Wtedy jest dla Ciebie
jeszcze nadzieja.
Kawałek o ściemnianiu panien
Najki
Reno – oooo tak.
To jest człowiek, przy którym można śmiało powiedzieć, że jest białym Murzynem
i to on jest jedynym, który może kazać pozdrawiać stewardessom swoje ego. Mała
zagadka –czyj to wers moi państwo? Czyj to wers? Odpowiedź poznamy pod koniec
wpisu. Ten raper (wróciliśmy do Reno
oczywiście) jest chyba człowiekiem o najbardziej charakterystycznej stylówce.
Felix Magath podczas swojego słynnego skoku jak spojrzał w górę, to podobno
zobaczył nad sobą jakiś odległy obiekt. To była pewność siebie autora
„Następnego Levelu”, który jest chyba zresztą w tym momencie chyba najbardziej
trudną do dostania w tym momencie nielegalem, który zna więcej niż 50 osób;
definicja moja. Były jeszcze całkiem niedawno plotki o projekcie ze Spinachem,
ale jak na razie słuch o tym zaginął. Podobnie jak w przypadku Smarka, był i
jest to jedyny materiał poza featami, na którym możemy usłyszeć wersy od ex
Lilu. Nie, nie mylą was wasze skacowane po oblewaniu testów gimnazjalnych
oczęta. On naprawdę był z Lilu. I robili różne rzecz. Z Lilu. Z LILUUUU!!!
Poniosło mnie, przepraszam.
Zwrotki od Reno jasno pokazują mam z jakim człowiekiem
mamy do czynienia – jest odrobinę arogancki, zna swoją wartość w życiu i w
rapgrze oraz ma świadomość tego, że jego osoba jest autentycznym diamentem na
tej scenie (a to? Kogo teraz sfollowupowałem?). Ja tę opinię podzielam. Nie ma,
może poza Mesem, na tej scenie kogoś, to z takim potężnym polotem i stylem
rzucałby na bity równie potężne wersy. Kto z was nie widział u siebie na
tablicy hymnu wielu domówek „Dobre Czasy” , gdzie dał galaktyczny feat, a tak
właściwie cały kawałek? Obstawiam, że się przewinęło wam to przed oczami parę
razy, ale nie zainteresowaliście się bardziej rozeznaniem tematu. Pewnie też
dlatego dalej pałujecie się do monitora, no ale to nie moja sprawa. W każdym
bądź razie – Reno znać trzeba. Fakt, że nie został wydany na legalu i zajął się
czymś innym niż rapowanie jest bardzo bolesny dla całego środowiska, bo, piszę
to z pełną odpowiedzialnością za słowa, straciliśmy kogoś cholernie
charakterystycznego, możliwe, że unikatowego. No ale mimo wszystko nagrał parę
kawałków więc na otarcie łez zawsze można wrzucić na słuchawki jakiś feat (na
przykład na ostatnim Rasmentaliśmie czy u Okolicznego). Faktem jest, że
wynalezienie większości (już nie mówię o wszystkich…) jego zwrotek graniczyć
może z cudem, ale tu wam wyjątkowo pomogę i pod tym artykułem wrzucę małe co
nieco.
Ortega Cartel feat. Reno – Dobre Czasy
No i na koniec bonus! Track, na którym można usłyszeć tych
dwóch gentlemanów, enjoy J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz