Polub mnie!

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rap Przegląd: Leonardo da Vinci wśród raperów?

Dzisiaj przybliżę Wam sylwetkę rapera nietuzinkowego. Wiem, że zobowiązałem się we wstępie robić to za każdym razem, ale naprawdę persona, którą chcę dzisiaj opisać jest wyjątkowo wyjątkowa. Rapowania nie traktuje jako sposobu na życie, jak praktycznie większość raperów. To jego hobby i dzięki temu, że nie podchodzi do rapu jak do pracy jest w tym po prostu autentyczny. W dzisiejszych czasach nawijania o byle czym przez byle kogo, jest to bardzo pożądana cecha. Jest najpierw aktorem, a dopiero potem raperem. Najbardziej znany jest z roli studenta Troya Barnsa w serialu „Community” . W przeciwieństwie od wielu innych amerykańskich aktorów, którzy stwierdzili, że ponawijają coś co ich czarni bracia, ten gość naprawdę wie jak rapować. Zapomnijcie o Will’u Smith’ie czy o innych tego typu popierdółkach. Ten ancymon dosłownie gwałci bity swoim flow, a niektórymi wersami potrafiłby doprowadzić niejedną wyzwoloną kobietę do rumieńca na jej policzkach. Dla mnie, jest jednym z najlepszych i najbardziej wszechstronnych raperów w ogóle. Sam siebie określa słowami „Man why does every black actor gotta rap some? I don’t know, All I know that I’m the Best one” czy „I’m more hip hop then You’ll ever be”. Chyba to mówi samo za siebie, prawda? Nie będę sztucznie przeciągać – panie i panowie przedstawiam wam Donalda Glover’a aka Childish Gambino!



Niektórych ludzi, którzy tworzą rap , Bóg obdarzył talentem do rzucania punchline’ów mocnych jak  trądzik na twarzy klasowej łajzy. Inni mogą pochwalić się umiejętnością płynięcia po bicie tak, że choćby nawijali tam życiorys większości z was, to i tak brzmiałoby to fascynująco i ciekawie, a ludzie znali by te teksty na pamięć. Osobną grupę stworzą też na pewno obdarzeni zdolnościami wokalnymi. Oni nie muszą zazwyczaj zapraszać kolegów na refreny. To koledzy zapraszają ich do śpiewania chórków. Jeszcze inni potrafią stworzyć tak romantyczne i chwytające za serce utwory, że nawet Kazia Szczuka uroniła by łzę w przerwach między tłumaczeniem nam wyższości aborcji nad małżeństwami homoseksualnymi. Zapytacie: „to gdzie w takim razie umieścić dzisiejszego bohatera, żebym wiedziała/wiedział kiedy go słuchać?”. W KAŻDEJ Z TYCH GRUP. Gambino jest po prostu obdarzony iskrą Bożą. Jeśli stworzono by konkurs na Leonardo Da Vinci’ego rapsów (ziomek od tego filmu i Assasin’s Creed), to ten niepozorny chłopaczek (mimo, że ma już prawie 30 lat to pewnie dalej pytają go w sklepie o dowód) miałby całkiem spore szanse go wygrać, gdyby nie pewien mankament. Gambino jest cholernie niedoceniany i nie ma nawet 20% rozgłosu na jaki zasługuje. Zjada on swoimi pośladkami większość sceny i sądzę, że naprawdę niewielu jest ludzi, którzy mają skille na jego poziomie. Jak znacie kogoś lepszego, to śmiało, piszcie, jestem autentycznie ciekaw kto może stanąć z nim w szranki. W 11 przypadków na 10 wasz kandydat najpewniej okazałby się wackiem, ale kij z tym. Wciąż czekam.  Chociaż zdobywa on już coraz większy rozgłos czego dowodem mogą być tracki z Funkmaster Flex’em, Cyhi Da Prync’em czy J.Cole’m.  Z nierasowego światka to został on zaproszony do bardzo owocnej kolaboracji z Leoną Lewis (Trouble – sprawdźcie koniecznie!). On sam zaprosił na swój ostatni projekt „R O Y A L T Y” takie postaci jak Danny Brown, Bun B, RZA, Schoolby Q czy Nipsey Hussle. Ale nie o tym mixtape’ie będziemy dziś mówić.
Odpowiedź brzmi:

Z przebogatej, wbrew pozorom, listy materiałów do Donalda (EPka, 4 LP, 3 mixtape’y; listę napiszę pod tekstem) zdecydowałem się przybliżyć wam wydany w 2011 roku longlplej pod tytułem Camp. Mam z tą płytą małyproblem, bo dosłownie jest na niej wszystko to co wymieniałem wcześniej, gdy mówiłem o wszechstronności, bo momentami chciałoby się, żeby klimat wytworzony przez dwa czy trzy kolejne kawałki trwał nadal, a tu nagle ni z gruchy ni z Pietruchy po3 spokojnych i życiowych kawałkach Gambino serwuje nam benger i na odwrót. Mamy tu największy przebój od Childish’a – Heartbeat, który jest po prostu miazgą pod każdym względem. 


Bit wgniata, nawijka wgniata (najpewniej jest to też zasługa filtru nałożonego na wokal, na początku denerwowało mnie to strasznie, ale z czasem doceniłem ten zabieg), śpiewany refren wgniata, ujęcie tematu, mimo, że nie jest zbyt oryginalne też wgniata… Co ja będę wymieniać, cały kawałek wgniata słuchacza w fotel. Innym singlem jest naładowane jak stara Nokia punchami Bonfire, z którego pochodzi między innymi cytat, którego użyłem na początku, a jest to dopiero wierzchołem góry lodowej, wierzcie mi. 


Na całej płycie na 13 kawałków są tu tylko 3 stricte braggowe numery, ale wersów z nich można by obdzielić może nie dyskografie, ale płyty paru znanych i cenionych raperów. I nie przesadzam tu ani trochę, sprawdźcie to. Trzecim singlem jest kawałek o tajemniczym tytule L.E.S. , ale zaznaczam na wstępie, że oczekujący opisów bądź klipu z paniami zabawiającymi się we własnym gronie rozczarują się mocno.


 Poza tym prawdziwe lesbijki są w większości brzydkie jak noc, rozczarujecie się kiedyś jeszcze i to mocno. To bardzo uczuciowy kawałek, a już samo jego wejście rzuca nam przed oczami miasto nocą. Nie wiem czemu, ja tak mam zawsze. Co lepsze jak obejrzałem klip do tego numeru, który jest swoją drogą po prostu świetny, to przedstawiał on właśnie nocne eskapady po metropolii. Chrzanić tego bloga, będę kręcić teledyski! Jest jeszcze przeradosny Firefly, który jest typowym numerem, który można puścić komuś na poprawę humoru, a Truman opowiada nam co nieco o swoim raperskim życiu, które nie zawsze musi być kolorowe i pełne radości. I nie mam tutaj na myśli, że siedzi przed swoim blokiem, pije piwo, a policja mu chce tego zabronić, spokojnie.


Te 4 tracki mniej więcej oddają brzmienie i klimat całego materiału. W paru miejscach mamy prażenie punchline’ami, w kilku momentach Gambino opowie nam o złym losie Afro amerykanów, a w szczególności tych najmłodszych, a na następnym przystanku uraczy nas opowieściami na temat kobiet, w przeróżnych wariacjach. Wszystko to okraszone zostało przepięknymi podkładami, które śmiało mogłyby gościć najlepszych. W sumie to już goszczą ;) Na płycie nie usłyszymy żadnych raperów, jedynie damski wokal gdzieniegdzie popieści nasze uszy, ale i on dawkowany jest oszczędnie, zupełnie jakby wypłacał go Z.U.S. W tym przypadku nie przeszkadza to jednak w ogóle, gdyż każdy kawałek ma swoją moc, nie jest sztucznie przedłużony (no poza tym NAPRAWDĘ PRZYDŁUGIM gadaniem w That Power , które mógł sobie darować) i cała płyta tworzy spójną całość. O flow wszystko zostało już powiedziane wcześniej, także tylko przypominam – ten gość na majku potrafi dosłownie wszystko. Bez wątpienia fakt, że jest aktorem pomaga mu tylko w rapowaniu, w lepszej dykcji czy doborze odpowiedniego słownictwa, ale nie da się też zaprzeczyć, że ten gość ma talent do tego co robi. I to słychać w każdej pojedynczej sekundzie jaka towarzyszy nam przy słuchaniu Campu, jak i każdego jego innego materiału.

Chlidish Gambino to jeden z najbardziej wszechstronnych, inteligentnych i kompletnych raperów jakich miałem okazję słyszeć. Fakt ignorowania go przez szerszą publiczność przez cały czas jest dla mnie naprawdę zaskakujący i nie mam pojęcia co odpowiada za ten stan rzeczy. Ale może to i lepiej? Nie każdy chce dzielić się takimi perełkami i woli delektować się nią w samotności. Ja jestem muzycznym ekshibicjonistą, ale nie każdy ma takie zboczenie, także powinniście się cieszyć, że tyle tych perełek chcę wam pokazać #parishilton. A taką jest właśnie Daniel Truman. Polecam z całego swojego serducha. Nie ma szans żebyście się zawiedli, obiecuję.



DYSKOGRAFIA:
ALBUMY STUDYJNE:
·        - Sick Boi (2008)
·        - Poindexter (2009)
·        - Culdesac (2010)
·        Camp (2011)
EP:
·        EP (2011)
MIXTAPE’Y:
·        I Am Just a Rapper (2010)
·        I Am Just a Rapper 2 (2010)
·        R O Y A L T Y (2012)

Dodatkowo na ten rok już oficjalnie został zapowiedziany nowy materiał, na który czekam bardziej niż na wypłatę.

Ps. A wspomniałem, że większość bitów do jego kawałków robi samodzielnie?

Hubert Miszczuk

2 komentarze:

  1. Osobiście lubię jego kawałek Freaks and Geeks, ale doceniam go za całą twórczość bo koleś miażdży.

    OdpowiedzUsuń
  2. wszechstronnym raperem jest rowniez Drake (tak, tak wiem - mainstream), ktory na starszych mixtape'ach cisnal siarczystymi panczami, dobrze spiewal oraz dobrze plynal. skillsow na poziomie Donalda mu nie mozna odmowic.
    innym przykladem moze byc Hopsin :)

    ale tak czy inaczej propsuje za artykul:)

    OdpowiedzUsuń