Rodowity krakowianin, który zrobił sporo zamieszania swoja płytą ,,Something of an End''. Jak sam o sobie mówi: jest pocieszny, zwleka, pisze i śpiewa. Swoją płytę wyprodukował w domu, a zamiast być długopisem-został patelnią. Dla Podsłuchalni- Patrick The Pan.
Mateusz Grzeszczuk: Piotrek,
nie sądzisz, że na naszym polskim rynku, to, co najbardziej niezwykłe,
wartościowe, dzieje się gdzieś na uboczu, po cichości?:)
Patrick The Pan: Jak
najbardziej się zgodzę, choć chyba nie zawężałbym tej teorii do polskiego rynku.
Wszystkie projekty niezależne (nie ważne czy polskie czy zagraniczne i nie
ważne czy muzyczne czy np. filmowe), te które są robione, jak mówisz po cichu,
na uboczu, do szuflady mają w sobie pewne niepowtarzalne piękno.
Wynika to z ich surowości, nietknięcia, czystości. Nie są "skażone" światem zewnętrznym. Autor / twórca robi w pełni tak jak mu serce każe, nie kierując się niczym innym jak intuicją a ogranicza go w procesie twórczym jedynie wyobraźnia.
Wynika to z ich surowości, nietknięcia, czystości. Nie są "skażone" światem zewnętrznym. Autor / twórca robi w pełni tak jak mu serce każe, nie kierując się niczym innym jak intuicją a ogranicza go w procesie twórczym jedynie wyobraźnia.
Mówisz o tej czystości, ale Ty
już wydałeś swoje Something of an End. Debiut był, w szufladzie na pewno tego
nie trzymasz. A nadal masz coś z anonimowości. Przyjdzie taki moment, że
będziesz musiał porzucić swój punkt widzenia, intuicję, aby móc dotrzeć do
szerszego grona słuchaczy?
Mam nadzieję, że nigdy. Intuicja
póki co jest moim najlepszym doradcą, więc tej się będę trzymał cały czas, choć
wiem, że może być coraz ciężej. Moja prawie anonimowość jest trochę świadoma.
Nie jestem modelem, tylko muzykiem - chcę promować swoją muzykę, nie swoją
osobę.
Świadoma, ale czy nie
przeszkadza Ci w spełnianiu się właśnie w roli muzyka? W dodatku dobrego
muzyka.
Nie jestem dobrym muzykiem - ani
moje umiejętności instrumentalne ani wokalne nie są najwyższych lotów, więc
zawsze włącza mi się czerwona lampka, gdy ktoś mówi o mnie "dobry muzyk". A co do anonimowości - to też nie jest tak,
że jakby ktoś mnie rozpoznał na ulicy to mi się świat zawali. Nie bawię się w
Buriala. Po prostu nie staram się szczególnie, aby moja osoba była znana. A że ktoś przyjdzie na koncert czy po prostu
mnie zgoogluje, a potem gdzieś rozpozna, no to trudno. Uchylenie rąbka swojej
prywatności to cena, którą trzeba zapłacić, gdy się tworzy muzykę.
Świetne recenzje, oceny, nie
mają wpływu na to jak sam postrzegasz swoją twórczość?
W noc sylwestrową 2012/2013,
czyli 2 dni po wrzuceniu płyty do Internetu, zadzwonił do mnie mój dobry
przyjaciel i powiedział, że niezależnie od tego co media i ludzie o tej płycie
powiedzą (a on w przeciwieństwie do mnie wtedy już wierzył, że płyta się
przyjmie dobrze) nie mogę się zmienić, szczególnie w swojej drodze tworzenia,
którą obrałem. Mówił żeby zamknąć się na sugestie, oceny i uwagi i po prostu
robić to co robię, tak jak robiłem do tej pory, czyli do szuflady. Oboje
byliśmy wstawieni, ale wziąłem sobie to do serca i stanowczo się tego trzymać
będę. Obecne sukcesy, tylko mnie utwierdzają w przekonaniu, że chyba będzie
warto, choć to może nie być łatwe.
Napisałeś o sobie: ''Piszę.
Gram. Śpiewam. Zwlekam. '' Jesteś bardziej ostrożny czy spontaniczny? Może leniwy?
Ten tekst był napisany
spontanicznie, niemal na kolanie na potrzeby artykułu do nieistniejącego już
ZINa Kofeina, który umieścił dawno temu moją EPkę w swoim numerze. To jednak
nie zmienia faktu, że jestem strasznym leniem, ale to chyba choroba XXI wieku.
Tak w ogóle to nie sądzisz, że
lepiej pasowałoby ''Peter the Pan''?:)
To by było za banalne i zdaje się
niepoprawne, bo oryginał brzmi "Peter Pan". Nazwa, jak może wiesz,
pochodzi od długopisu, który miałem w liceum i mojego błędu pen/pan. Właśnie z
lenistwa skazałem się na bycie patelnią a nie, jak miało było docelowo,
długopisem.
Banalny też nie jest teledysk
do Bubbles. Jak wspominasz prace, nagrania? Ktoś zadał też pytania na youtubie
dotyczące budżetu.
To był bardzo czaso i
pracochłonny okres, ale całość wspominam z uśmiechem na twarzy. Świetnie się
wtedy bawiliśmy z całą ekipą filmową i zapewne będziemy to wszystko wspominać
do końca życia, przynajmniej ja. Na teledysk zebraliśmy 1500zł (pomimo, że
prosiliśmy tylko o 1200zł) za pomocą serwisu Polakpotrafi.pl i powiedzmy, że
prawie się zmieściliśmy w tej sumie.
Kto wpadł na pomysł, żeby
zaprosić Piotra Cyrwusa?
Kamerzysta Krzysztof Dziuba,
którego sąsiadem w Krakowie jest właśnie pan Piotr Cyrwus rzucił żart, że to
właśnie jego obsadzimy w roli patologicznego ojca. Cóż mieliśmy do stracenia,
pytając się znanego, polskiego aktora, czy wystąpi za darmo w teledysku
nieznanego muzyka? Nic. Wysłaliśmy mu oficjalny mail z zapytaniem, scenariuszem
i krótkim opisem mojej osoby. Pan Piotr się zgodził a ja do dziś to w uwierzyć
nie mogę :)
Twoja reakcja na informację,
że zagracie na Openerze?:)
Czekając przed kinem na film
sprawdziłem z nudów telefon a tam mail pt: "Patrick the Pan/ Opener 2013" z propozycją występu. Z
emocji i podekscytowania prawie jajko zniosłem. Z filmu nic nie pamiętam.
Bo dotychczas jakie były
największe koncerty, wydarzenia, w których miałeś okazję uczestniczyć…?
Opener będzie naszym 4 koncertem.
Nie licząc 2 akustycznych setów unplugged w ramach Sofa Underground (koncerty
bez nagłośnienia w czyiś domach) to pierwszy koncert zagraliśmy jako support
zespołu SoundQ, drugi na Green Zoo Festival a trzeci zagramy na IdeaFix
Festival 29 czerwca. Wszystko w Krakowie.
Pojawiła się już jakaś trema?
Miałem ogromną tremę przed koncertem
z SoundQ, czyli naszym pierwszym koncertem na scenie, z mikrofonami itp.
Stresowałem się, do tego stopnia, że nie mogłem zasnąć parę nocy przed występem
a jeśli już jakiś cudem się udało, śnił mi się występ. To było straszne. Gdy
przyszedł dzień koncertu, okazało się, że są obsuwy, zamieszanie z próbami
dźwięku itp i w tym małym chaosie nie miałem czasu myśleć o stresie. Nim się
obejrzałem stałem na scenie i... nic! Stres nagle mnie opuścił, czułem się
świetnie. Miałem nawet przygotowaną awaryjną banieczkę w plecaku i nawet jej
nie wypiłem! Czułem się swobodnie i lekko. Spodobało mi się bycie na scenie i
od tamtego czasu w ogóle się nie stresuje przed występami, naprawdę! Bardziej
czuję podekscytowanie niżeli tremę.
Wracając jeszcze do
''Bubbles''. Tej piosenki nie miało być w ogóle na płycie! Masz teraz
świadomość, co zrobiłyś słuchaczom, gdybyś jej nie umieścił <śmiech> : )
?
Boli mnie trochę, że to ona jest
samozwańczym singlem, ale cóż. Nie mówię, że jej nie lubię, ale ona jest
taka...hmm... wesoła? Hahaha Jest wesoła
i prosta i dlatego mnie to gryzie. Po pierwsze nie lubię wesołych piosenek a po
drugie lubię kombinować z muzyką: lubię odchodzić od klasycznej budowy
piosenki, lubię zmieniać tempa, nastroje i tonacje, lubię upychać w utworze
dużo akordów a "Bubbles" ma z 6 akordów na bidę i nie za dużo się tam
zmienia i dzieje. No ale jeśli ludziom się podoba, to jest najważniejsze. Może
się z "Bubbles" kiedyś przeproszę i zakoleguję.
Uważasz, że nagranie
anglojęzycznej płyty jest pójściem na łatwiznę? W Polsce przy okazji takiego
materiału łatwo jest o kicz.
Angielski to nie tyle łatwiejsze,
co bezpieczniejsze rozwiązanie. Jest to język w którym się śpiewa łatwo. Jest
melodyjny. Polski taki nie jest: co z tego jeśli piosenka ma dobra muzykę, jak
tekst polski ma okropny? Co do kiczu, powiedziałbym dokładnie na odwrót:
decydując się na język ojczysty, łatwo i niezauważalnie przekroczyć granicę
między ambitnym tekstem a ckliwym kiczem. Wybieram bezpieczniejsze rozwiązanie
i choć po angielsku wszystko, nawet piosenka o wesołych misiach w zoo zabrzmi
dosyć poważnie, to przykładam dużą wagę do tekstów i siedzę nad nimi nie wiele
krócej niż nad muzyką. Zaśpiewałem na płycie tylko jedną piosenkę po polsku -
"Hełm Grozy" i dużo osób
twierdzi, że tekstowo mi się tam właśnie NIE UDAŁO... I co by było, gdybym
wszystko zaśpiewał po polsku?
Odbiór mógłby być zupełnie
inny. Kiedy najczęściej siadasz do pisania tekstów? Spontanicznie, w przypływie
chwili- na kolanie, czy może specjalnie przygotowujesz się do tego?
Najlepszą muzykę i teksty pisze
mi się kiedy jestem pod presją czasu. Dużo tekstów (i ogólnie piosenek)
napisałem w momencie, kiedy powinienem robić coś zupełnie innego - np. uczyć
się do sesji. Wtedy moja prawa półkula bywa wybitnie pobudzona. Kiedy nagrywałem
płytę, teksty często powstawały na szybkiego w momencie, w którym muzyka była
gotowa i była kolej na nagranie wokalu. Mikrofon stoi przygotowany a ja nie
wiem co do niego zaśpiewać. Wtedy mi się pisze najlepiej.
Gdzieś czytałem, że nagrywałeś
też na mikrofonie od Skype'a!
Ok, dobra okazja, żeby to w końcu
sprostać. Tak - nagrywałem na mikrofon od Skype'a ale nie teraz, kiedy
nagrywałem "Something of an End", a wcześniej, 5-6 lat temu, kiedy
zaczynałem przygodę z homerecordingiem i nagrywałem piosenki do szuflady,
bardzo przy tym eksperymentując, właśnie między innymi z nagłownym mikrofonem
do Skype'a. Gdy nagrywałem płytę jesienią zeszłego roku korzystałem tylko z
jednego mikrofonu, ale był to już profesjonalny mikrofon studyjny.
Jakie plusy dostrzegasz w tym,
że nagrywałeś u siebie, a nie w studiu?
Na pewno swoboda
czasowo-pieniężna. Nagrywałem tylko wtedy gdy miałem ochotę, nie musiałem
działać wbrew sobie. Jeśli między nagraniami gitar a nagraniami wokali miałem
ochotę na drzemkę lub spacer to uskuteczniałem to. Tym bardziej, że pracuję w
stylu Briana Eno, czyli wchodzę do studia (salonu w tym przypadku) i dopiero
wtedy się zastanawiam, co i czy w ogóle coś dziś nagrać. Nic mnie nie
ogranicza, mam mnóstwo czasu na eksperymenty, próby i rozwój – ten ostatni
szczególnie pod technicznym względem – bardzo dużo się nauczyłem, zwłaszcza na
etapie edycji i miksu nagrań robiąc to wszystko na własną rękę, często metodą
prób i błędów.
W opiniach i recenzjach
pojawia się często słowo: refleksja, spokój, melancholia. Nie martwisz się, że
przylgnąć może do Ciebie łatka, smutnego, a może i z czasem 'nudnego' muzyka?
Najważniejsze jest zrozumienie ze
strony odbiorcy. W muzyce (nie tylko mojej ale ogólnie) trzeba się zanurzyć po
szyje, a nie ciaptać, jeśli się chce ją naprawdę poczuć, zrozumieć i realnie
ocenić. Ludzie zazwyczaj określają muzykę kategoriami szybka/wolna,
smutna/wesoła. A przecież jest tyle stanów pomiędzy i pośrednich emocji.
Ostatnio ktoś mi napisał: "lubię Twoją płytę, jest taka chillout'owa".
Przyznaję, że wewnętrznie wtedy nie wytrzymałem. Jaki chillout?! Przecież ja
się tu obnażam ze swoich najintymniejszych emocji, przełamuję się i z
przyspieszonym ekstremalnie tętnem pokazuję światu coś, w co sam do końca nie
wierzę... Liczę na zrozumienie. Liczę, że każdy kto naprawdę przesłucha tę
płytę, zagłębi się w niej choć na chwilę, dostrzeże to co naprawdę chcę pokazać
a nie tylko smutne siabada. Poza tym ludzie zmienni są i szukają w muzyce wielu
różnych emocji - nie tylko tych pozytywnych. Melancholia i smutek są nam tak
samo potrzebne jak radość - musi istnieć nastrojowa równowaga. Robię taką
muzykę, jakiej sam bym chciał posłuchać, więc nie wierzę, że jestem na tej
planecie sam. Z drugiej strony wspomniałem już wcześniej, że nagrywając debiutancki
album starałem się i starać się będę wciąż, żeby nastroje w mojej muzyce
gwałtownie się zmieniały i to mam nadzieję, wybroni mnie od zaszufladkowania
mnie jako artysta "zamulający".
Ale czy czasami przy pisaniu
tekstu, tworzeniu, nie wpadła Ci do głowy myśl, że jednak zdarłeś z siebie za
dużo? Przekażesz coś, co tak na prawdę
chcesz aby pozostało tylko dla Ciebie?
Nie nigdy. Muzyka to moja forma
wyrażania emocji i mówienia tego, czego inaczej powiedzieć nie umiem. To
szablonowa odpowiedź, ale tak rzeczywiście jest. Jeśli już jest coś, co mogłoby
być potencjalnie "o jednym krokiem za dużo" zazwyczaj chowam to za
słownym kalamburem, który rozumiem tylko ja lub kto wie o co chodzi np. w danym
wersie / piosence. To mój system obronny przed "ekspresyjnym rozpędzeniem
się".
Myślisz o drugim krążku? O tym
co na nim umieścisz?
Oczywiście! Cały czas o nim myślę
i materiał na niego jest w 75% gotowy, tylko że w głowie. Codziennie gdy siadam
przy pianinie lub gitarze to gram praktycznie tylko nowe rzeczy, które kiedyś
umieszczę na drugiej płycie. Ale ta nie wyjdzie wcześniej jak rok po
"Something of an End". Bez sensu byłoby to robić wcześniej. Ale też
nie jest tak, że nic nie wypuszczę do tego czasu. Korci mnie żeby udostępnić
np. jedną nową piosenkę tak o! któregoś dnia, nagle po obiedzie. Pewnie to
zrobię.
Mówiłeś, że przy pierwszej
płycie zamknąłeś się na dwa miesiące w pokoju. Teraz jest Ci łatwiej pracować
nad czymś zupełnie nowym? W dodatku z doświadczeniami : )
Nie wiem, bo nic nie nagrałem od
czasów nagrywania "Something of an End". Jednak wspomniałem już
wcześniej, że bardzo dużo, szczególnie pod technicznym względem, nauczyłem się
wtedy więc czuję, że gdy przyjdzie potrzeba nagrania czegoś nowego, na pewno
będzie łatwiej i nie będzie się to opierać tylko na zasadzie prób i błędów.
Wszyscy porównują Cię do
Rojka, a czy Ty w ogóle słuchasz samego L. Valentino, stare Myslovitz?
Ostatnio się zastanawiałem co
takiego Rojkowego ma Patrick the Pan, prócz "Hełmu Grozy" i barwy
głosu z którą nic właściwie nie zrobię. To pierwsze jest świadomym hołdem i
puszczonym oczkiem do pana Artura - to jedyna piosenka z tego
wczesno-licealnego okresu gdy właśnie bawiłem się mikrofonem do Skype'a i Myslovitz słuchałem sporo. Ale stąd też
dopisek "sentimental bouns track". W dalszej twórczości raczej nie
będzie już piosenek a'la "Hełm Grozy". Lenny Valentino to chyba
najlepsza rzecz, przy której pan Artur kiedykolwiek pracował, dlatego lubię
sobie odpalić tę płytę nie częściej niż raz na rok, żeby wciąż coś w niej
odkryć na nowo i żebym się nie znudziła. Myslovitz słucham nie częściej, ale to
bardziej z sentymentu, niż z potrzeby. Najczęściej wracam do ukochanych
"Skalarów, mieczyków i neonków" i "Korovy..." - to
definitywnie moje ulubione płyty.
Jak oceniasz nowego wokalistę?
Słyszałem parę piosenek i żadnej nie dosłuchałem do końca. To
ignoranckie, ale nie daję im nawet szansy na przekonanie mnie. Po odejściu
Rojka wyszło, kto był prawdziwym mózgiem zespołu. Na chwilę obecną powinni się
nazywać całkowicie inaczej, bo to już nie ten sam zespół.
Czasami na zakończenie rozmowy prowadzący pyta się czego można życzyć
artyście. Tak więc Piotrze?:)
Zdrowia bo to najważniejsze <śmiech>. No i żeby szczęście, którego mam więcej niż jakiegokolwiek talentu mnie
nie opuszczało.
Oczywiście życzę i dzięki
wielkie za rozmowę!
Rewelacyjnie ciekawy wywiad. Dzięki!
OdpowiedzUsuń