Muszę na wstępie przyznać, że jestem naiwnym
stworzeniem. Bardzo długo żywiłam przekonanie, że czasy Big Brothera odeszły w
niepamięć. Ale MTV pokazało mi jak bardzo się myliłam. Przemierzając
warszawskie ulice nie mogłam nie zauważyć czyhających na mnie na każdym słupie
plakatów promujących Warsaw Shore. Z
czasem zaczęłam oswajać wszelkie fanpage dotyczącego tego przykrego zjawiska
oraz ogrom artykułów temu poświęconych (o programie pisał portal popmoderna
oraz dwukrotnie Agata Bielik – Robson). Czemu właściwie oglądamy Warsaw Shore i zajmujemy się tym
wszystkim co około niego?
Polub nas na Facebooku- Bądź na bieżąco!
Moja łatwowierność i prostota każą mi
wierzyć, że to ‘nie jest na serio’ a ci ludzie tylko tak udają. Program więc
możemy rozpatrywać na dwóch płaszczyznach – albo śmiejemy się z jego
uczestników, emocjonalnie podchodząc do ich życia (już-nie)prywatnego albo mamy
ubaw z polskiego społeczeństwa, które takich produkcji potrzebuje. Kto dał się
nabrać – my czy oni? I co tego typu programy mogą powiedzieć o naszym
społeczeństwie?
Andy Warhol przepowiedział, że w
przyszłości każdy będzie miał swoje 15
minut sławy. Obawiam się, że sen króla popartu właśnie się realizuje i nie
jestem pewna, czy chcę na to patrzeć. Każdy może być sławny i każdy może
uprawiać seks na wizji. To doprawdy bardzo optymistyczna wizja świata, warta
przekazania naszym dzieciom. Przeraża mnie widok kolejnych znajomych
lajkujących stronę programu. Większość komentarzy pod zdjęciami jest ironiczna,
jednak zawsze istnieje ryzyko, że dla kogoś styl życia prezentowany w programie
jest wysoce pożądany. Przecież faceci biegający po klubach uwielbiają mocno
opalone dziewczyny ze zniszczonymi włosami i przesadzonym makijażem. Teraz mogą
również na nie popatrzeć na ekranie telewizora, bez konieczności wychodzenia z
domu. Czy ktoś może mi zagwarantować, że emisja perypetii ekipy z Warszawy nie
przyniesie fali chłopców stylizujących się na Trybsona i podrywających
dziewczyny w równie obcesowy sposób?
Producenci programu w mistrzowski sposób
operują stereotypami; nie trzeba nawet słuchać wypowiedzi uczestników, żeby móc
wyrobić sobie o nich własne zdanie. Dziewczyny lubią solarium, sztuczne
paznokcie i jak mówiła Mała – ostry,
konkretny seks. Faceci doskonale z kolei zdają sobie sprawę z tego jak
ważnym atrybutem jest sześciopak na brzuchu, tatuaż na ramieniu i żel na
włosach (albo ich zupełny brak – panie przyznały, że łysina bardzo je kręci).
Rozmowy w podmiejskiej willi kręcą się wokół wciąż tych samych tematów; nigdy
nie śmiałabym wymagać od nich dyskusji na temat polityki, literatury czy
kinematografii jednak nieustająca gra aluzjami seksualnymi oraz podniecenie,
jakie wywołuje myśl o najbliższej imprezie wywołuje we mnie jęk zawodu. Tylko
tyle? Żałosne teksty i żenująco niski poziom dowcipu, który mnie już nawet nie
bawi. No i licealiści oraz studenci oglądający to z wypiekami na twarzy – dla
beki oczywiście. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że popyt generuje
podaż. Skoro więc Warsaw shore cieszy
się taką popularnością, jaki sens zmiany ramówki i pokazywania programów
wartościowych skoro ludzie naprawdę lubią taki syf? Jak widać straszni z nas
hipokryci; chcemy rozrywki na wysokim poziomie, ale potrafimy się zadowolić
najgłupszymi nawet programami.
Patrząc na zmagania bohaterów oraz
wysłuchując ich wypowiedzi konstatuję, że takie właśnie są skutki braku
styczności z kulturą. Nieumiejętność posługiwania się językiem ojczystym i nad
wyraz skromny zasób słownictwa. Jak wspominała w swoim tekście Bielik – Robson
od prawdziwego safari Warsaw shore
odróżnia jedynie możliwość wyjaśnienia i skomentowania przez uczestników
programu swoich zachowań. Szkoda tylko, że sposób mówienia o nich jest tak
miałki, płytki i po prostu bezsensowny. W tym miejscu czuję się dość nieswojo,
bo wydaje mi się, że dotarliśmy do sedna sprawy: jesteśmy widzami całkowitego
zezwierzęcenia uczestników programu, którzy za pieniądze są w stanie sprzedać
nam swoje życie intymne i pustkę ich głów (w dusze im nie zaglądajmy). Co
gorsza, dla przeciętnego widza, bohaterowie zlewają się w jedno. Bez znaczenia
właściwie jest kto wymówił dane zdanie, kto kogo klepnął po tyłku i kto się z
kim przespał. Wszyscy zachowują się tak samo, mają podobne poczucie humoru i
nawet wyglądem jedno od drugiego nie bardzo się różni. Ciężko mówić tu o
indywidualności. No chyba, że za jej wyznacznik przyjmiemy kolor włosów i
kształt nosa, ale chyba nie o to chodzi. Przerażającym jest jak bardzo ci
ludzie są nijacy, anonimowi, bez znaków szczególnych. Starają się naciągnąć
swój image (bez którego właściwie nie istnieją) do ogólnie przyjętego wzorca,
który można nakreślić w kilku słowach - co zrobiłam już kilka linijek wyżej.
Czasami zdarza im się coś powiedzieć o charakterze innych, o tym czego oczekują
od partnera, ale częściej usłyszymy o tym, że każda dziewczyna leci na
przypakowanych facetów, a w życiu najważniejsze jest to jak wyglądasz. Banał,
ale niestety bardzo nośny. Ludzie, którzy opisują siebie słowami: lubię imprezować/nie znoszę kłamstwa
wydają się papierowymi postaciami. Jakby to było wszystko co potrafią o sobie
powiedzieć. Chcesz mnie poznać? Musisz wiedzieć, że lubię pić i dobrze się
bawić. Cóż za trafna i bogata charakterystyka otwierająca szerokie pole do
interpretacji!
Rozpisując się o Warsaw Shore,
tworząc i lajkując kolejne poświęcone im strony na kochanym fejsbuniu czy po
prostu oglądając i komentując ich poczynania wystawiamy sami sobie piękną
laurkę. Czy naprawdę niezbędne nam są tak prymitywne formy dowartościowywania
się w miejsce jakichkolwiek pozytywnych praktyk? MTV nigdy nie słynęła z
dbałości o prawidłowy rozwój emocjonalny swoich nastoletnich widzów, tym razem
chyba jednak stacja przesadziła. Nie tyle epatowanie łatwym seksem (do tego już
wszyscy przywykliśmy), ile promowanie odindywidualizowanych bohaterów wydaje
się świadczyć o ostatecznej klęsce
stacji.
Im większy syf, tym bardziej człowieka ciągnie do oglądania. Nie tylko "Warsaw's Whore" - bo taki powinien być tytuł, ale Durne Sprawy, Dlaczego Ja?, Pamiętniki z wakacji itd. Dobrze przytoczyłaś powód - dla beki. "Dawaj obejrzymy, dobre jaja są!" albo "Stary, dobra beka leci, oglądamy". Cóż, społeczeństwa się nie wybiera. Ale to, co chcemy oglądać, już tak ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że samo pisanie o tym programie robi mu nadto reklamy.
OdpowiedzUsuń