Polub mnie!

środa, 27 listopada 2013

Rap Przegląd: Potrójny powrót do oldschoolu

Ostatnie tygodnie przyniosły ze sobą trzy daty , które dla fanów starego, dobrego hip hopu były okazją do udowodnienia sobie kolejny raz, że takiego rapu jak „kiedyś” to nie będzie już nigdy, że teraz chodzi już tylko o hajs, a zajawka to jakaś abstrakcyjna rzecz, której nie rozumie już nikt. Czy te stwierdzenia są słuszne czy nie, to już zostawiam każdemu z Was do indywidualnego rozstrzygnięcia, a tym czasem warto przyjrzeć się powodom, dla których takie rozważania u fanów oldschool’u wywołały. Jakie to powody? Dwudzieste rocznice wydania debiutu Snoop Doggy Dogg’a „Doggystyle”  (23 XI) i Wu Tang Clanu – „Enter the Wu-Tang (36 Chambers)” (9 listopada)  oraz czternasta drugiego albumu Dr. Dre – „The Chronic 2001” (16.11). Każdy z tych albumów zapisał się złotymi zgłoskami w historii rapu i każdy z nich, bez dwóch zdań,  jest KLASYKIEM, który każdy szanujący się słuchacz rapu powinien znać i to lepiej niż dobrze. O znajomości tych ksywek chyba wspominać nie muszę ;)




  Na początku chcę jeszcze ustalić jedną rzecz. Nie chcę tutaj „recenzować” powtórnie tych dzieł, po prostu chcę je Wam przypomnieć, a tych z Was, którzy jakimś cudem nie znają tych produkcji, chcę uświadomić o ich ignorancji i wprawić w poczucie dużego wstydu.  Dobra, koniec ględzenia – zarzucamy evergreen’a na głośniki!




Cash rules everything around me, cream get the money dollar dollar bill ya’ll – follow up’ów do tego wersu jest prawie tyle, co do słynnego sky is the limit Biggiego. Przez magazyn  Rolling Stone 36 Chambers została umieszczona na 386 miejscu 500 albumów wszech czasów, co trzeba przyznać, jest osiągnięciem. Płyta nie ma może wielkich bengerów czy klubowych hitów, ale bez wątpienia jest Wielka. Niesamowita chemia między wszystkimi członkami składu, masa klasycznych wersów no i świętej pamięci Ol’ Dirty Bastard we wspaniałej formie – to wszystko i jeszcze więcej wciąż czeka na tę garstkę nieświadomych słuchaczy, którzy tego albumu nie sprawdzili do dziś. Nie ma co przebierać w słowach – jeśli uważasz się za słuchacza i fana rapu, nieznajomość Wu Tangu automatycznie dyskwalifikuje Cię z  tego grona. Więc jeśli naprawdę jakimś cudem nie słyszałeś/aś tego materiału to nie trać swojego cennego czasu na czytanie moich wypocin tylko bierz się za odsłuch tych ulicznych historii z nutką Shaolinu w tle, a my przejdźmy do następnego materiału w g-funkowych rytmach.




Cóż.. Trzeba się przyznać, że kiedyś z moim człowiekiem Zet Fachem, oszpeciliśmy ten zacny numer naszym wokalem i najprawdopodobniej jeszcze do niedawna uważaliśmy go za dobry. Ale każdy z nas popełnia błędy, więc może i nam kiedyś ktoś to wybaczy. Wujek Snoop pewnie by nam wybaczył, bo on równym człowiekiem jest.  Chociaż ostatnio przemianował znów swoją ksywę na Snoopzilla i zajmuje się jakimś funkowym projektem. To nie żart. Był pies, był lew, teraz czas na monstrum. A, tak na poważnie – Snoop Dogg’a zna praktycznie każdy fan muzyki. Nawet jeśli nie słucha rapu, to takie hiciory jak I Just Wanna Make You Wet czy I Wanna Fuck You hulały w telewizji i radiostacjach non stop i naprawdę ciężko było się nimi już nie znudzić. Teraz Snoop powoli staje się sympatycznym choć trochę ekscentrycznym dojrzałym panem,  ale były czasy kiedy był gangsterem z krwi i kości i nawijanie o laskach i marihuanie przeplatał z opisywaniem swojego ulicznego życia. A tego, jako członek Crips’ów zaznał w dużej ilości. Bliższa znajomość z Dre umożliwiła mu wdarcie się szturmem na listy przebojów już podczas debiutu, ale publika mogła już wcześniej usłyszeć jego wokal i rymy na pierwszej solówce Dre, wszyscy grający w GTA: San Andreas już pewnie wiedzą o jaki numer (między innymi) mi chodzi, a w istnienie ludzi nie znających „Nuthin, but a G’ thang” nie wierzę ;) A co o samym Doggystyle mogę jeszcze napisać? Cóż, jak na dwudziestolatka, co w rapie jest równoznaczne z paroma epokami, trzyma się świetnie. Buja tak samo jak w dniu premiery, a może nawet jeszcze lepiej, także zanim dojdziecie do trzeciej części artykułu, polecam odpalenie Gin and Jucie. W hołdzie dla wujka Snoop’a ;)




  No i dochodzimy do ostatniej, najmłodszej pozycji w tym wspominkowym materiale. Najbardziej znanej, najbardziej bujającej i jedynej, która nie jest debiutem, a jego bezpośrednią kontynuacją. 2001 (czasem zwana The Chronic: 2001). Myślę, że słowa są zbędne. Wsiadajcie do swojego lowrider’a, odpalcie suszony majeranek w bibułce, otwórzcie browar i zawołajcie koleżanki z klasy. Słuchamy króla bengerów.






Ooo tak, legendarny numer, legendarnego producenta i rapera. Ale w ramach ciekawostki, o której mało kto wie, muszę wspomnieć, że bit w Still Dre NIE JEST wyprodukowany przez Dre, tylko przez Scot Storch, a sam Dre przy pracy nad płytą korzystał z tekstów raperów takich jak Nas, Eminem, Jay-Z czy Royce da 5’9”. Ale tak naprawdę, to pełnoprawną solówką to w sumie nie jest. Potężna ilość gościnnych zwrotek, jeden (!!!) solowy numer i spory udział ghostwriter’ów kładzie delikatny cień na tym albumie, ale to tylko czepianie się. Każdy numer nadaje się tu na singiel, ilość kawałków, które przeszły do historii gatunku jest praktycznie równa z liczbą numerów na trackliście. Głosów w dyskusji, która płyta Dre jest lepsza jest tyle, ile mamy słuchaczy, także tutaj pozwolę sobie stanowiska nie zabierać i nie będę Wam niczego od siebie narzucać. Okaże to pewnie w dniu premiery „Detox’u” J

Nie wiem co mogę napisać na zakończenie, naprawdę wątpię, żeby uchował się ktoś kto nie znał tych pozycji, warto jednak przypomnieć je sobie w czasach kiedy nowe albumy mamy codziennie na wyciągnięcie ręki, a regularne sprawdzanie wszystkich nowości z USA jest naprawdę ciężkim zadaniem. Do dzisiaj mało który materiał chociaż zbliżył się do nich poziomem i wciąż cieszą one słuchaczy. Te tytuły dały praktycznie zapewniły swoim twórcom nieśmiertelność wśród prawdziwych fanów, a nieśmiertelność to nie byle co ;) Choć sam uważam za głupotę słuchania TYLKO starych płyt i narzekanie, że rap się skończył itp., to nie sposób nie powiedzieć, że chciałoby się czasami jednak wrócić do tych czasów kiedy liczył się tylko rap. Z tą nostalgiczną myślą zostawiam Was tego wieczoru, pis joł.


HUBERT MISZCZUK







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz