Ostatnimi czasy miałem parę dni, po
których czułem się SUPERŹLE. To kwestia braku umiaru... Na kacu,
dobrze jest znaleźć odpowiednie dla tego stanu źródło rozrywki,
zatem wraz ze współlokatorami, postanowiłem obejrzeć sobie
głupawą komedię amerykańską, co by nie nadwyrężać mózgownic.
Komedia ta nazywała się Superbad , czy
też z przyczyn znanych tylko tłumaczowi , którego ułańska
fantazja zdrowo poniosła- Supersamiec. Uśmiałem
się do rozpuku dzięki tym, momentami oporowo prostackim, żartom,
ale zauważyłem też inną kwestię, na którą nie zwróciłem
uwagi oglądając film wcześniej. Ma kozacką ścieżkę dźwiękową,
czemu więc nie przyjrzeć się trochę bliżej ze dwóm perełkom,
który akompaniowały przygodom Evana i Setha.