Polub mnie!

piątek, 6 grudnia 2013

Muzyka Ekranu - Vader, Szyc i Iron Man !



Moc jest silna w Johnie Williamsie...- Star Wars. To nazwisko, ze względu na geniusz jego właściciela, z pewnością wielokrotnie przewinie się w moich tekstach. Tak jest i tym razem. Chciałbym przyjrzeć się odrobinę uważniej muzyce skomponowanej do kultowego kawałka kina. Czy jesteś fanem, czy nie, jestem pewien, że słysząc kompozycje, które opiszę poniżej, myślisz sobie, że skądś to znasz. Posłuchajmy soundtracku z Gwiezdnych Wojen.




Star Wars Theme




Williams przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej posługiwał się różnymi elektronicznymi zabiegami, w końcu miał to być film science-fiction. Jednak inspirował się również muzyką romantyzmu. Był to celowy zabieg, jako że George Lucas chciał, aby dźwięki docierające do widza były mu bliższe, jak najmocniej wpływały na jego emocje. Istnieją teorie, że to właśnie muzyka, która tak skutecznie docierała do wnętrza widza, w największej mierze przyczyniła się do ogromnego sukcesu filmów. Main theme (link wyżej) było prekursorem dla kolejnych utworów. Numer ten pojawiał się na początku każdego filmu w parze z charakterystycznym wprowadzeniem w postaci napisów przelatujących na tle przestrzeni gwiezdnej. Sądzę, że pierwsze skojarzenie, które przywołuje to patetyczne i dynamiczne brzmienie, to heroizm. Tego w filmie nie brakuje. W każdej z bardziej brawurowych scen równie brawurowo pojawia się ten motyw. Bębenki słuchowe widza atakowane są przez, dziś już tak charakterystyczne, symfoniczne brzmienie – mocne fanfary, delikatniejsze brzmienie skrzypiec i trochę mniej wyeksponowane bębny. Wraz z obrazem wyczynów kogoś z listy barwnych charakterów Gwiezdnych Wojen daje to ekscytujący efekt. Jeśli nigdy nie oglądałaś lub nie oglądałeś gwiezdnych wojen, a usłyszysz ten motyw, wiedz, że coś się dzieje. 

May the force be with you



The force theme, czy też May the force be with you jest utworem o innym klimacie, niż poprzedni. John Williams oświadczył, iż przy tworzeniu soundtracku używał konkretnej techniki. Nazywa się ona Leitmotiv i zastosowana została po raz pierwszy przez kompozytora Ryszarda Wagnera. Polega na wprowadzeniu stałego, powtarzającego się motywu, który ma za zadanie zbudować skojarzenie z określoną osobą, miejscem, czy ideą. Za doskonały przykład jej zastosowania posłużyć może utwór, do którego link zamieściłem powyżej. Odnosi się on do filmowej postaci Obi-Wana Kenobiego, nauczyciela, a raczej mistrza, który reprezentuje wartości i wierzenia znaku firmowego Star Wars, czyli rycerzy Jedi, a tym samym źródła ich siły – abstrakcyjnego pojęcia Mocy. Jak niemalże każdy utwór w Gwiezdnych Wojnach, posiada on wzniosły charakter. Wprowadza też akcent o charakterze nostalgicznym, zwłaszcza w zestawieniu z pustynnymi krajobrazami planety Tatooine, kiedy to słyszymy go po raz pierwszy. Zachodzące słońce, Ludzie Pustyni, mali zakapturzeni Java. Nie, żebym chciał być opiniotwórczy, ale... awesome. 

Vader idzie, ktoś będzie duszony... – Imperial March   



...czyli utwór, który stał się ikonicznym symbolem ZŁA w kinie. Muzyka rozbrzmiewa na ekranie wraz z pojawianiem się czarnych charakterów. Najczęściej w scenach, w których występuje postać Dartha Vadera. Muzyka symbolizuje charakter Międzygalaktycznego Imperium oraz CIEMNEJ STRONY MOCY. Zło w czystej postaci. Utwór utrzymany jest, jak możemy domyśleć się za sprawą tytułu, w konwencji marszu. Ocieka zarówno militaryzmem, jak i klimatem pogrzebowym. Jest oczywistą sugestią dla widza. Technika Williamsa – leitmotiv – znów działa. Usłyszawszy muzykę klika razy w określonych okolicznościach utożsamiamy ją z konkretnymi elementami filmu. Zabieg może wydawać się prosty, ale pan Williams wiedział, co robi. Nie bez powodu jego twórczość stała się ikoniczna. Klasycznym elementem scen z udziałem Vadera było to, iż mordował przy użyciu Mocy oficerów, którzy nie wypełnili jego rozkazów. Cóż, powołam się na cytat  z filmu Jay i Cichy Bob kontratakują: „Don't fuck with the Jedi master, son”. 


"I am Iron Man "


Komiksowych akcentów nigdy za mało. Jeśli mówimy więc o komiksowym kinie, na naszą uwagę zasługują filmy o zadziornym bogaczu-playboyu, członku marvelowskiego dream teamu – Avengers, który przywdziany w niezwykle rozwiniętą technologicznie zbroję urządza złoczyńcom Sajgon.  Mowa oczywiście o Iron Manie. Film zasługuje na uwagę tak pod względem ogólnym, jak i w kwestii swojej ścieżki dźwiękowej. 

Black Sabbath – Iron Man



Numer, mimo iż nie pojawia się na oficjalnej płycie, usłyszymy w filmie. Wypuszczony w eter na płycie Paranoid został już w roku 1970, tak więc między piosenką a filmem możemy zauważyć sporą różnicę wieku (premiera filmu miała miejsce w 2008). Samo jego pojawienie się w Iron Manie jest swoistym ukłonem w stronę zespołu. Miał on być ulubionym kawałkiem głównego bohatera. Poprzez swój tytuł oraz heavy-metalowe brzmienie doskonale wpasował się w klimat postaci oraz całej produkcji. Wraz z kolejnymi filmami sama postać głównego bohatera staje się bardziej związana z kawałkiem. Tym samym na ekranie pojawiają się smaczki, jak chociażby Tony Stark mający na sobie koszulkę z logiem zespołu (to akurat w Avengers). Słowa, które pojawiają się w piosence, są również tymi samymi, które Tony Stark wypowiada na koniec pierwszej części filmu (spoiler, sorry) – „I am Iron Man”. 

Ramin Djawadi-Mark I 



Pomijając utwory będące swoistymi smaczkami, tak jak ten opisany przeze mnie powyżej, wszystkie zostały skomponowane przez niejakiego Ramina Djawadi – niemieckiego kompozytora irańskiego pochodzenia, który popełnił ścieżki dźwiękowe do takich produkcji jak Skazany na śmierć, Equilibrium, czy Gra o tron, a także wiele innych. Ścieżka utrzymana w jest poniekąd w rockowo-heavy-metalowym klimacie, gdyż taki właśnie najlepiej pasuje do głównego bohatera. Można by powiedzieć, że tak klimatycznie, jak i w kwestii nazewnictwa. Kawałek słyszymy na początku pierwszej części Iron Mana, podczas procesu powstawania zbroi. Mark I to nazwa pierwszego modelu kombinezonu, który początkowo powstaje jedynie w celu wydostania się z niewoli. Możemy w nim usłyszeć szybkie i mocne strunowe brzmienia, a także efekty będące dźwiękami używanych przez Starka narzędzi, co uważam osobiście za ciekawy zabieg. Jednym z bardziej charakterystyczny jest odgłos młota uderzającego o żelazo (a w zasadzie, jak zauważa pod koniec filmu Tony, stop tytanu i złota). 

Ramin Djawadi – Vacation's over



Trochę bardziej stonowany element soundtracku. Słyszymy go podczas sceny, w której główny bohater zostaje odnaleziony na pustyni po ucieczce z niewoli. Nie dziwne zatem, iż ma on charakter odrobinę wzniosły i raczej spokojny. Djawadi poprzez stworzenie soundtracku do Iron Mana poniekąd wyrobił sobie markę. Jak łatwo się domyślić, twórców w Hollywood nie brakuje, przy czym niektóre nazwiska ciężko „przeskoczyć”. Ścieżka była jednak nominowana do Nagrody Grammy, uważaną za muzycznego Oscara, przyznawaną artystom przez Amerykańską Akademię Sztuki i Techniki Rejestracji. Zapewne otworzyło mu to sporo drzwi, gdyż jak wspominałem jego twórczość pojawiła się w późniejszym czasie w wielu popularnych produkcjach. Ja osobiście życzę mu jak najlepiej, choć pewnie już ma się nie najgorzej i generalnie spoko być nim. 

Kiedy Borysa było wszędzie trochę mniej – "Oficer"


W latach 2004-2005 Telewizja Polska emitowała serial o nazwie Oficer. Jest to niewątpliwa gratka dla fanów seriali kryminalnych. Świetna obsada. Główna rola, według mnie jedna z najlepszych w całej karierze, Borysa Szyca. Bardzo zmyślna fabuła, no i oczywiście muzyka autorstwa kolejnego asa muzyki filmowej, a w dodatku z naszego podwórka – Michała Lorenca

Michał Lorenc – Koniec



Cytat na oficjalnej stronie kompozytora brzmi: „Pisanie muzyki to rodzaj schizofrenii – wchodzenie w rzeczywistość, której nie ma, kreowanie jej. (...) Ja nigdy żadnej muzyki nie wymyśliłem, tylko ona przyszła do mnie.” Trochę to za bardzo wzniosłe, ale Michał Lorenc knows his shit. Świadczy o tym długa lista nagród oraz, ogólnie rzecz biorąc, pięknych utworów, które skomponował. Jednym z nich jest Koniec. W serialu przewija się on w różnych scenach z tym, że jedna z nich zawiera bardzo duży ładunek emocjonalny. Nie będę zagłębiał się w jej szczegóły, co by nie poczynić żadnych spoilerów, ale warto zaznaczyć, iż brało w niej udział dwóch panów, którzy pokazali, co to jest kunszt w aktorstwie. Mowa o Andrzeju Chyrze i Borysie Szycu, który w tamtym okresie grał w filmach dużo większej klasy aniżeli teraz. Słuchając utworu nie trudno zatem wyobrazić sobie, jak łatwo jest utożsamić się z emocjami postaci, doskonale oddaje on ich charakter. Ścieżka dźwiękowa w dużej mierze taki właśnie posiada – jest raczej stonowana i nostalgiczna. Smyczki leniwie ślizgające się po strunach zabierają nas w sam środek wydarzeń oraz w sam środek odczuć bohaterów. Cóż, chyba że ktoś jest oporny w kwestiach utożsamiania się z bohaterami z ekranu. Ja na przykład nie umiem tego NIE robić, zwłaszcza kiedy do sceny dopasowana jest taka perełka jak Koniec. 

Michał Lorenc – Napad


Pan Lorenc nie specjalizuje się, rzecz jasna, jedynie w smutnawych, chwytających za serce kawałkach. W Napadzie pokazuje, że muzyka, którą pisze do scen akcji, również jest na wysokim poziomie. Doskonale zgrywa się z bardziej dynamicznymi scenami, jako chociażby tytułowy napad, czy też wszelkie inne momenty o podobnym charakterze. Cały soundtrack utrzymany jest w mrocznym tonie, tak również jest i w tym przypadku. Szybkie tempo utworu wraz z naniesionymi efektami trzymają widza w napięciu. Kamery ochrony spryskiwane specjalną pianą, spluwy, ręce w górze, krzyki i przekleństwa. Lorenc swobodnie manewruje między rodzajami muzyki, co możemy zauważyć po kontraście obu numerów. Być może utwór jest odrobinę za „suchy”, może za mało w nim efektów i słuchanie go samego z siebie nie wprawia w wielki zachwyt. Jednakże wraz ze scenami akcji sprawdza się znakomicie. Swoją drogą, ogólnie polecam ten serial. Świetny sposób na zabicie czasu w jeden z tych temperaturowo wrogich wieczorów. Peace :) 


Adam Borowski 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz